środa, 4 maja 2022

[130] Pamiętniki zimowe

 
6.12
Przyjechał Mikołaj i przywiózł książkowe prezenty na Boże Narodzenie. Oczywiście ten stos jest nie tylko dla mnie, a prezenty poczekają sobie do świąt. 




7.12
Nieźle się zdziwiłam... Przecież wcale się tego hiszpańskiego dużo nie uczę, raptem dziesięć minut dziennie!




8.12
Dzisiaj, gdy w środku nocy poszłam obudzić tatę na rutynowy pomiar glukozy, tata oznajmił:
- Śnili mi się uchodźcy.
- Ale o czym był ten sen? Pomagałeś uchodźcom, walczyłeś z nimi czy byłeś jednym z nich?
- Wędrowałem z uchodźcami.
Szkoda, że podobne sny nie śnią się po nocach tym, którzy do obecnej sytuacji doprowadzili.

10.12
Covid pokonał dziennikarza śledczego Janusza Szostaka. Bardzo mi przykro i trudno mi uwierzyć. Jeszcze w czwartek czytałam jego post. Miał tyle planów...
Pan Janusz był prezesem jedynej w Polsce fundacji, która w aktywny sposób, w terenie, szuka zaginionych. Interesował się nierozwiązanymi sprawami zaginięć sprzed lat. Nie zawsze zgadzałam się z tym, co pisał, ale trzeba przyznać, że w swojej działalności był niestrudzony. Nie odstraszyły go nawet pogróżki. W zeszłym roku zorganizował akcję wydobycia z jeziora ciała zamordowanej kobiety, dzięki czemu matka mogła po latach godnie ją pochować. Teraz już pewnie nigdy się nie dowiemy, co się stało z Iwoną Wieczorek, bo od lat był jedynym, któremu zależało na rozwiązaniu tej sprawy.

18.12
W moim domu nareszcie zaczęły się przygotowania do świąt, w tym roku nieco opóźnione na skutek chorowania. Muszę przyznać, że nie do końca jeszcze czuję przedświąteczną atmosferę, zwłaszcza odkąd we wtorek stopniał prawie cały śnieg. Jestem jednak na dobrej drodze.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po zakończeniu izolacji, było zaproszenie Szczura na weekend. Nie macie pojęcia, jak szczęśliwa się czułam, gdy przyjechał pierwszy raz od miesiąca! Załadowaliśmy do samochodu prezenty dla kuzynki i dzieci kuzynów, które czekały cierpliwie od mikołajek, aż nadarzy się okazja do doręczenia ich, i ruszyliśmy do cioci. Kuzynów zobaczę prawdopodobnie już w nowym roku, ale Święty Mikołaj nie może przecież zaniedbać swoich obowiązków. U cioci zastałam paczki od młodszego kuzyna. Śmieję się, że ciocia w tym roku robi za paczkomat.
W międzyczasie wróciłam do pracy, gdzie królują już tematy związane z Bożym Narodzeniem, a w salach z dnia na dzień przybywa ozdób. Zanim wyszłam z domu, spotkała mnie niespodzianka: wyglądając przez okno w łazience, zobaczyłam na podwórku sąsiada sarnę (albo łanię). Skubała coś ukrytego pod śniegiem. Była szósta, na dworze panował jeszcze mrok, więc początkowo nie miałam pewności, czy dobrze widzę. Upewniłam się, gdy zwierzę wyprostowało się i zaczęło się rozglądać. Zawołałam mamę, żeby też popatrzyła. Gdy kilka minut później wychodziłam z łazienki, sarny już nie było. Ta krótka obserwacja sprawiła, że weszłam w nowy tydzień w pozytywnym nastroju. Tydzień, który się tak magicznie zaczyna, moim zdaniem nie może okazać się zły.
Następnego dnia postanowiłam wykorzystać fakt, że skończyłam pracę wcześniej niż zwykle. Udałam się na pocztę, gdzie w południe kolejki są jeszcze w miarę litościwe, żeby wysłać świąteczne kartki. W tym roku przygotowałam szesnaście kartek dla krewnych i znajomych, a także pięć pocztówek rozlosowanych w grupie z loteryjkami. Niestety nie udało mi się nakłonić Bestii do tak wdzięcznego pozowania z pocztówkami jak w zeszłym roku - próbował po nich łazić. Wieczorem upiekłyśmy z mamą pierwszą porcję wypieków na święta - jasne, kruche pierniczki.
Sądziłam, że w tym roku nie uda mi się wziąć udziału w tworzeniu paczek dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej. Korona uniemożliwiła mi przyłączenie się do akcji mikołajkowej. Okazało się jednak, że zaplanowano drugą akcję, bożonarodzeniową. Zgłosiłam się do przygotowania paczki damskiej, a dzisiaj zawiozłam ją z tatą w umówione miejsce. Choć rok wcześniej zanosiłam prezent do tego samego sklepu, mój słynny brak orientacji w terenie dał o sobie znać i zapomniałam, jak trafić. Kiedy w końcu z pomocą smartfona doczłapałam na miejsce, uświadomiłam sobie, że znacznie nadłożyłam drogi.




 
23.12
Jest piąta nad ranem, a ja nie śpię. Co prawda położyłam się "na troszkę" o dwudziestej pierwszej i spałam jak kamień do wpół do drugiej, bo mój mózg załapał, że wczesne wstawanie do pracy na pewien czas się skończyło. Później jednak obudziłam się z silnym bólem stawów rąk i nóg, a także szyi. Wzięłam lek przeciwbólowy, ale na razie niektóre stawy bolą za bardzo, żebym umiała ponownie usnąć. Szczególnie dokuczają mi prawa stopa i lewe kolano. Uświadomiłam sobie, że rano długo siedziałam z nogą założoną na nogę. Dobrze wiem, jak to się kończy, a wciąż mi się to zdarza. Odruchowo zakładam nogę na nogę w sytuacjach bardziej oficjalnych, bo gdy czuję ucisk, jest mi łatwiej nie stimować, przede wszystkim nie przewracać oczami. Głupie, głupie maskowanie... Stukam się teraz w głowę, niezadowolona, że muszę znosić ból przez stary nawyk, który dał o sobie znać zupełnie niepotrzebnie, w dość komfortowej sytuacji. A już ze stawami było lepiej. Ech.
Za to wczoraj rano... znowu spotkałam dzikie zwierzę, a nawet dwa. Było kilka minut przed ósmą. Zbliżałam się do mojego miejsca pracy, kiedy usłyszałam z góry delikatny szelest. Zadarłam głowę, przyjrzałam się drzewom i po chwili zobaczyłam dwie rude wiewiórki skaczące z gałęzi na gałąź. W końcu! Przez całą jesień chodziły słuchy, że w okolicy pojawiają się dwie wiewiórki - opowiadały o nich koleżanki, a raz tata zaobserwował je z parkingu. Sama nie miałam jednak jeszcze okazji ich zobaczyć... do wczoraj. Jak zwykle w podobnej sytuacji, poczułam nagły przypływ endorfin i uczucie, że spotka mnie coś dobrego. Zwierzęta są naj naj.

25.12
Pierwsze białe Boże Narodzenie od lat!

1.01
Taki koleżka wpadł do nas na sylwestra. Marek ocenił, że to pluskwiak różnoskrzydły.



 
9.01
Znowu mało notuję, mimo że ostatnie dwa tygodnie przyniosły mi wyjątkowo dużo radosnych momentów i naprawdę mam o czym pisać. Niestety, przyniosły mi też zaostrzenie dolegliwości. Dzisiaj poczułam poprawę, więc postanowiłam zacząć powoli spisywać ostatnie zdarzenia. A zdarzyło się... kilka miłych niespodzianek 🙂
Niespodzianka, o której wypada napisać w pierwszej kolejności, właściwie była podwójna. Najpierw, tuż przed moimi urodzinami,  zastałam w domu kopertę z upominkami od Dagmary. Daga przysłała mi prześliczną zimową kartkę pełną ciepłych słów, a także dwie zakładki: dla mnie i dla Szczura. Ponieważ akurat byłam tamtego dnia bardzo zmęczona po pracy, postanowiłam napisać o tym i podziękować, gdy lepiej się poczuję.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy w dniu urodzin ponownie dostałam kopertę od Dagi! W pierwszej chwili pomyślałam, że to musi być pomyłka. Okazało się jednak, że Daga jeszcze raz wysłała mi własnoręcznie wykonane zakładki i kartkę, bo poprzednim podróż z Warszawy na Śląsk zajęła ponad dwa tygodnie! Tym samym staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami wszystkich cudeniek, których część widzicie poniżej na zdjęciach. Ale zakręcona historia! 😀
Daguś, dziękujemy! Kartki stoją sobie dumnie na półce, a zakładki na pewno się przydają, bo na święta (i na urodziny) dostaliśmy stosy książek.
 
 


 
Skoro już zaczęłam pisać o niespodziankach, które mnie ostatnio spotkały, nie sposób pominąć skrzydlatego gościa. W południe szóstego stycznia, gdy prószył śnieg, w ogrodzie pojawił się dzięcioł. Wylądował na jabłoni i ostukiwał najpierw jej pień, a później gałęzie. Udało mi się poobserwować go przez okno i pstryknąć parę zdjęć.
Ciekawe, czy ptak przyleci tu znowu. W zeszłym roku rodzice widywali jakiegoś dzięcioła regularnie, ale ja ani razu.

14.01
Pojechałam dzisiaj do sąsiedniej miejscowości, żeby - jak mawia Szczur - zaktualizować bazę wirusów. Brzuch tym razem mi nie dokuczał, bo sertralina bardzo mi pomaga. Mam tylko nadzieję, że Pfizer okaże się bardziej łaskawy dla mojego samopoczucia fizycznego i psychicznego niż AstraZeneca.
A wczoraj znowu widziałam dzikie zwierzę! Gdy przejeżdżaliśmy z tatą w pobliżu wiaduktu, lis przebiegł przez ulicę (na szczęście bezpiecznie). Na spacerach po liście dla owadów czasami widuję lisy, ale nie z aż tak bliska i w całej okazałości. Piękną kitę miał.

17.01
Mamy tutaj najprawdziwszą burzę śnieżną, taką z grzmotami.

30.01
Ostatnie dwa tygodnie minęły mi wyjątkowo spokojnie, szczególnie w pracy. Miałam dużo czasu na nadrabianie różnych zaległości. Kolejne dwa tygodnie najprawdopodobniej już nie będą tak łaskawe. Na domiar złego akurat teraz w moim otoczeniu (jak zresztą chyba wszędzie) znowu przybywa zarażonych koronawirusem. Modlę się, żeby dotrwać w zdrowiu do ferii zimowych i móc pojechać na dwa tygodnie do Nory. Oby dopisało mi szczęście. Dobrze by mi zrobiło wyrwanie się z domu na dłuższy czas.
Jedyne, co mi obecnie mocno doskwiera, to problemy ze snem, a konkretnie złe sny i wybudzanie się przez nie. Nie potrafię przespać ani jednej nocy bez pobudki lub dwóch, a jeśli budzę się zdenerwowana, trudno mi ponownie zasnąć. Godzina pójścia spać ani długość snu nie mają tu znaczenia, wybudzam się prawie zawsze. W tej jednej kwestii sertralina nie pomaga, melatonina też nic nie zmienia. Chyba będę musiała odgrzebać na jakiś czas sprawdzony lek nasenny, przynajmniej do ferii. Wszyscy wiemy, jakie znaczenie ma zdrowy sen dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Martwię się, żeby przez permanentny deficyt snu nie spadła mi odporność.
W zeszły poniedziałek drugi raz zaobserwowałam przez okno w łazience sarnę w ogrodzie sąsiada, który zazwyczaj nie zamyka bramy. Tym razem zobaczyłam ją po dwudziestej trzeciej. Sądzę, że to ta sama sarna co ostatnio, ponieważ do lasu mamy zbyt daleko, by uznać to za zbieg okoliczności. Coś jej tu, zdaje się, zasmakowało. Wizyty sarny sprawiły, że nabrałam trochę obsesyjnego zwyczaju wyglądania przez łazienkowe okienko, kiedy tylko przechodzę obok.
W ten weekend Szczur wyjątkowo przyjechał już w piątek i jeszcze tego samego wieczoru oboje zapakowaliśmy się do samochodu, żeby zawieźć mojej kuzynce prezent urodzinowy. Warunki na drogach były parszywe, więc wróciliśmy grubo po dwudziestej drugiej, ale radość solenizantki wynagrodziła nam te niedogodności.

3.02
Od połowy grudnia mam ogromną, jak to mawia Alex, "zajawkę" na filmy. Przez ostatnich parę lat oglądałam ich bardzo mało, głównie komedie, a poza tym sporo relaksujących anime. Można powiedzieć, że jest to u mnie wyznacznik samopoczucia psychicznego - im bardziej jestem lękowa, tym mniej filmów oglądam. Tymczasem teraz mogłabym robić to codziennie, gdyby nie fakt, że czasem jestem zbyt zmęczona dźwiękami i wolę poczytać książkę. Stworzyłam listę "zaległych" filmów, które chcę obejrzeć, i odhaczyłam już prawie dwadzieścia pozycji, mimo że często jeden film dzielę sobie na dwa dni. Poza tym zaczęłam oglądać "Przyjaciół" i coś czuję, że zabierze mi to baaaardzo dużo czasu... 🤭
W zeszłym tygodniu naszło mnie na tematykę LGBT+. Mam w związku z tym pytanie: jakie filmy o relacjach homoseksualnych najbardziej Wam się podobały? Na razie bez seriali. Gatunki mogą być różne, ale proszę, by każda chętna osoba zaproponowała maksymalnie trzy filmy, takie swoje naj naj. Filmów o parach hetero widziałam ostatnio strasznie dużo i przyda się odmiana.

4.02
Jestem przeszczęśliwa, że po bardzo męczącym tygodniu nastał wreszcie piąteczek. W ten weekend nigdzie się nie wybieram. Mam zamiar głównie wylegiwać się z kotem, czytać, oglądać i nadrabiać sprawy związane z moimi zainteresowaniami, żeby zregenerować się przed ostatnim tygodniem przed feriami (zapewne równie męczącym). Wielkie ufff.

15.02
Moje tegoroczne ferie zaczęły się z przytupem, choć może powinnam raczej napisać, że z trzepotem skrzydeł.
Było sobotnie przedpołudnie, a ja akurat siedziałam w wannie, gdy usłyszałam poruszenie w holu. Mama wołała, żebym przyszła popatrzeć przez okno, bo w ogrodzie jest jakiś nietypowy ptak. Wyskoczyłam pospiesznie, owinięta ręcznikiem. Ptak wyglądał na drapieżnika i siedział wśród gałęzi najwyższego świerku, naprzeciw naszego okna, rozglądając się dookoła. Dowiedziałam się od mamy, że sroki zachowywały się wyjątkowo głośno, więc wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak pięć srok otacza nieznanego ptaka i wydziera się. Alarm podniosły również sójki. Kiedy poobserwowalysmy gościa przez dłuższą chwilę, okazało się, że w szponach trzyma martwego ptaka (gatunku nie udało mi się ustalić). Wkrótce zabrał się do jedzenia - na przemian skubał swoją zdobycz i podnosił głowę, rozglądając się. Wokół niego unosiły się pióra ofiary. Uczta trwała około godziny, po czym drapieżnik przeniósł się na jabłoń. Tam odpoczywał w słońcu niemal przez kolejną godzinę. Nie umiałam oderwać się od okna! Pogrzebałam w przewodniku i stwierdziłam, że to krogulec, a Marek dodał, że samica.
 
 
 
 
W niedzielę wieczorem Szczur przywiózł mnie i stertę moich bagaży do Nory. Pierwszego dnia po przyjeździe czułam się tak sobie, bo dokuczał mi nerwowy brzuch. Poszliśmy na wieczorny spacer i wymieniliśmy drobne walentynkowe upominki - ja dałam Szczurowi gadżety z motywem szczurów, a on mnie piękne puzzle z serii Anne Stokes. Mimo wszystko brzuch trochę się buntował. Za to dzisiaj udało mi się już naprawdę odprężyć: wyspałam się, poszłam na spacer nad fosę, wzięłam gorący prysznic, odgrzałam domowy obiadek... Żyć nie umierać. A w międzyczasie napotkałam kolejnych niespodziewanych gości.
Gdy poszłam do parku, oprócz stałych bywalców tego miejsca - krzyżówek, gołębi i wron - zobaczyłam kaczkę mandarynkę. Samiec pływał w pełnej krasie tuż przy brzegu, a co najlepsze, nie był sam! Towarzyszyła mu partnerka, którą on regularnie iskał swoim dziobem. Razem wyglądali przeuroczo! 💙 O ile samiec mandarynki nie jest dla mnie nowością, bo swego czasu jeden z nich upodobał sobie Park Śląski, o tyle parę widziałam dziś pierwszy raz. Niech im się wiedzie!
 
 

 
 
16.02
Puzzle, które dostałam od Szczura, są piękne, ale niełatwe do ułożenia. Składają się w większości z różnych odcieni zielonego. Na razie mam ułożone twarz i palce elfki.

21.02
Ferie upływają mi przyjemnie oraz - na szczęście! - w miarę powoli. Staram się koncentrować na bieżącej chwili i wykorzystywać wolny czas do maksimum, żeby zadbać o siebie i nacieszyć się swoimi zainteresowaniami. Czytam, dalej nadrabiam zaległości filmowe, układam puzzle, tworzę nowe miejsce w sieci dla mojej kolekcji pocztówek, gram w ulubione gierki. Codziennie w południe wychodzę na spacer, aczkolwiek w piątek i w sobotę silny wiatr zatrzymał mnie w domu. Uczę się nowych hiszpańskich słów, używając Duolingo i e-booka na czytniku. Nie zapominam też o przyjaciołach i znajomych - codziennie do kogoś dzwonię lub piszę, by dłużej pogadać, bo w dni "wpracowe" doba często jest zbyt krótka.
Puzzle od Szczura okazały się być nie lada wyzwaniem. Po kilku dniach układania mam gotowe twarz, włosy i rękę elfki, pysk smoka oraz połowę drzewa, a reszta... cóż. Szczerze wątpię, że uda mi się ułożyć resztę przed powrotem na wieś.
Sobotni wieczór spędziłam ze Szczurem i z Piotrem w escape roomie na Mokotowie. Zabawa trwała aż półtorej godziny. Wyszliśmy z pokoju na sześć minut przed czasem, a niemała w tym zasługa Piotra, ponieważ on bez wątpienia ma talent do rozwiązywania zagadek. W ogóle nie dało się odczuć, że jest w escape roomie pierwszy raz! 
Oczywiście urlop nie byłby urlopem, gdyby nie działo się nic zabawnego. Jednej nocy zasnęłam na kanapie w dużym pokoju, ponieważ po zażyciu tabletki nasennej nie zauważyłam, kiedy zaczęłam zasypiać. O wpół do siódmej obudziłam się, sama nie wiedząc, skąd się tam wzięłam. Dzisiaj nad fosą miałam spotkanie trzeciego stopnia z pieskiem w typie bolończyka, który umorusał mi gacie i kurtkę swoim ubłoconym "podwoziem".
Na miano najśmieszniejszego wydarzenia zasługuje jednak to, że obejrzałam "Młodość" Sorrentina po raz drugi, nie pamiętając, że już ten film widziałam. Momentami czułam się dziwnie, bo niektóre sceny wydawały mi się znajome. "Ach, te współczesne trailery. Streszczają całe filmy" - pomyślałam. Dopiero w połowie uzmysłowiłam sobie, że dokładnie wiem, jak film się skończy. Do tej pory nie przypomniałam sobie, kiedy i w jakich okolicznościach obejrzałam go pierwszy raz. Przychodzi mi do głowy jedynie okres, gdy miałam kryzys psychiczny i zaczynałam brać nowe leki przeciwlękowe. Nigdy wcześniej coś podobnego mi się nie przydarzyło.

24.02
Przez tydzień zmagań z puzzlami byłam pewna, że nie zdążę ich ułożyć przed końcem ferii, aż tu nagle wczoraj i dzisiaj poczyniłam spore postępy. Błyskawicznie ułożyłam brzegi i prawie całego smoka, jakby mnie olśniło, i od tego czasu idzie już z górki. Może jednak mam szanse się wyrobić?

25.02
Nie mieliśmy dzisiaj w Norze pączków. Szczur pojechał na dłużej do pracy, a ja po usłyszeniu porannych wiadomości przez parę godzin nie potrafiłam za nic się zabrać. Zresztą, przez stan lękowy mój brzuch i tak nie nadawał się do jedzenia tłustych rzeczy. Może po powrocie na Śląsk poproszę mamę, żeby nauczyła mnie piec pączki według jej wypróbowanego przepisu. W zamian mieliśmy przygotowane wczoraj placki na minipizze oraz babeczki, które upiekłam wcześniej w tym tygodniu. To moje pierwsze babeczki upieczone w Norze, więc jestem z siebie zadowolona. Zwłaszcza że dwoje gości - mama Szczura i Asia - wypowiedziało się o nich pozytywnie. 
O czternastej, gdy nieco się ogarnęłam, wyszłam na spacer nad fosę. Chodziłam przez kilkadziesiąt minut, żeby przewietrzyć głowę. W drodze powrotnej moją uwagę zwróciło miejsce, gdzie coś ruszało się pośród błota i starych liści. Z daleka wyglądało to na żywe, choć trudne do zidentyfikowania stworzenie. Z bliska okazało się ufajdanym ziemią jamnikiem, który pochłonięty był w najlepsze kopaniem głębokich nor. Właściciela nigdzie nie widziałam. Zrobiłam zdjęcie, na wypadek gdyby trzeba było dać ogłoszenie. Potem podeszłam do psiaka, próbując go zwabić, ale on nie chciał się spoufalać i oddalił się. Kilka minut później spotkałam starszą panią z automatyczną smyczą w ręce, która rozpytywała o psa. Okazało się, że to suczka o imieniu Fela. Porozmawiałam z panią, po czym wlazłam na zbocze i zaczęłam wypatrywać uciekinierki. Wkrótce jednak przyprowadziła ją młoda kobieta, zapewne sąsiadka, bo wydawała się znać i starszą panią, i psa. Felę spotkała przy bramie na osiedle, gdzie suczka najwyraźniej czekała na swoją panią.
"Jak znowu mi ucieknie, będę się za panią rozglądać" - powiedziała mi starsza pani. Cóż, kiedy mnie tu na co dzień nie ma...
Piesa w młodości też lubiła kopać nory. Prawie każdą dopiero co zasadzoną roślinę chciała wykopywać. Przyciągał ją zapach świeżej ziemi.
 
 

 
27.02
Wczoraj pożegnałam się z Norą, dzisiaj jestem już na wsi. Nie mogę powiedzieć, żebym nie wolała spędzić u Szczura dwa razy tyle czasu co ferie zimowe, ale w sytuacji wojny u naszych wschodnich sąsiadów powrót do pracy zapewne będzie dla mnie najlepszą możliwą opcją. Zamiast przez większość dnia siedzieć w domu, narażać się na kontakt z telewizorem i myśleć, zajmę się pracą, gdzie mam na coś realny wpływ. Zaraz po powrocie dowiedziałam się, że w mojej okolicy ruszają już zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla Ukraińców, więc będzie przynajmniej można dołożyć swoją cegiełkę do pomocy.
W piątek wieczorem wybraliśmy się ze Szczurem i z Piotrem do kolejnego pokoju zagadek. Szczerze mówiąc, nastrój do tego typu rozrywek miałam raczej średni i niespecjalnie chciało mi się jechać, mimo że mieliśmy tam od Nory rzut beretem. Byliśmy jednak od kilku dni umówieni i z Piotrem, i z właścicielem pokoju. I dobrze się stało, że skorzystaliśmy, bo moim zdaniem trafiliśmy do jednego z najlepszych escape roomów, w jakich byłam. Wystrój pokoju robił ogromne wrażenie. Nie mogłam wyjść z podziwu, ile piasku musiał przywieźć właściciel i ile wysiłku musiało go kosztować samodzielnie wykonanie dekoracji. Widziałam, że pokój jest różnie oceniany na LockMe, niektórzy krytykują Mistrza Gry za sarkastyczne poczucie humoru. Moim zdaniem, pan jest w porządku, a jego żarty tylko dodatkowo przyczyniają się do wprowadzenia gości w klimat. No ale co kto lubi.
W nocy z piątku na sobotę skończyłam układać puzzle z elfką i smokiem. Na koniec zostały mi głównie elementy w różnych odcieniach czerni i zieleni. Gdy już nie dało się inaczej, podzieliłam je według kształtu i dopasowywałam do brakujących miejsc. Nie spałam do czwartej nad ranem! Przykazałam surowo Szczurowi, żeby pozwolił obrazkowi przez pewien czas poleżeć w Norze i pokazywał go gościom.
 
 
 
 
Myślę, że dbanie o swoje zdrowie psychiczne i o relacje jest teraz szczególnie ważne. Oczywiście o wojnie nie da się zapomnieć. Myśli same przychodzą do głowy... Nikomu jednak nie pomoże, że będziemy siedzieli na kanapach pogrążeni w smutku, rezygnując z normalnego życia. Żeby mieć siłę na jakiekolwiek działanie, musimy najpierw zaopiekować się sobą i bliskimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz