sobota, 6 sierpnia 2022

[136] Moje pierwsze mydełka DIY

 
Mydło, szampon, żel pod prysznic, dezodorant, pasta do zębów. Z czasem doszły jeszcze krem do stóp, nawilżający krem do twarzy i pomadka ochronna, choć bez nich mogę się przez kilka dni obyć. Na tym kończy się lista kosmetyków, które uważam za niezbędne i zabieram w każdą podróż. Dokładnie tyle samo wystarcza mi na co dzień.
 
Nigdy nie byłam maniakiem kosmetyków, zwłaszcza że jako nastolatka nie zaczęłam interesować się makijażem. Potrafię docenić piękny makijaż na twarzy innej osoby, ale sama nie czuję potrzeby malowania się - po części ze względów sensorycznych, po części przez nieco pogmatwaną tożsamość płciową. W gimnazjum i liceum była to jedna z cegiełek, które składały się na mur pomiędzy mną a dziewczynami w moim wieku. Gdy koleżanki zaczynały dyskutować o make-upie, czułam się jak przybysz z innej planety. Czym się, u licha, różnią paznokcie żelowe od hybrydowych? I po co w ogóle nakładać tyle mazideł na twarz, skoro za kilka godzin się je zmyje? 
 
Dziwić może fakt, że przy takim podejściu do tematu zdarzył mi się w życiu epizod... sprzedawania kosmetyków. A jednak - byłam konsultantką jednej z najpopularniejszych firm kosmetycznych działających w sprzedaży bezpośredniej. Namówiła mnie na to przyjaciółka, Lav, pod koniec liceum. Na początku nie czułam się do końca przekonana do jej pomysłu, zwłaszcza że grono znajomych miałam maleńkie. W tamtym okresie liczyła się dla mnie jednak każda dycha, gdyż kieszonkowe od rodziców i babci dostawałam niewielkie, a moje potrzeby z wiekiem rosły. Przez pewien czas nieźle się bawiłam, sprzedając bliższym i dalszym znajomym kosmetyki. Kupowały głównie koleżanki ze studiów, ciocie, sąsiadki, rodzina mojego byłego chłopaka, znajome taty z pracy. Nie miałam wielkich oczekiwań co do zarobków, więc byłam zadowolona. Najmilej wspominam dni, gdy odbierałam paczki z produktami - uwielbiałam otwierać paczki, wąchać próbki zapachów, testować maseczki i odżywki. Wtedy też kupiłam sobie pierwsze prawdziwe perfumy.
 
Po krótkiej, ale intensywnej przygodzie ze sprzedażą bezpośrednią w moim podejściu zmieniło się tyle, że bardziej otworzyłam się na eksperymentowanie z kosmetykami do pielęgnacji ciała. Częsty kontakt z wyborami innych osób sprawił, że zyskałam świadomość, co lubię, a czego nie. Zamiast używać w kółko tego samego z przyzwyczajenia, nauczyłam się aktywnie poszukiwać. Pozornie wszystko jest jak dawniej - nadal do szczęścia potrzebuję kilku produktów. Moja półka w łazience nie pęka w szwach. Aby na nią trafić, produkt musi jednak mieć sporo szczęścia, bo oczekuję od kosmetyków dobrej jakości i... ulubionych zapachów.
 
Rok temu nabrałam ochoty na ciekawszy rodzaj eksperymentów - kosmetyki DIY. Zaczęło się od książki "Domowe SPA" Magdaleny Drukort, która wpadła mi w ręce właściwie przypadkowo. Chwilę później nastał lockdown, więc siłą rzeczy miałam sporo czasu na przeglądanie tej książki (z bardzo zachęcającymi zdjęciami!) i wyobrażanie sobie, jak by to było używać maseczki czy odżywki wykonanej samodzielnie. Koleżanka z pracy najwyraźniej myślała o tym samym, bo najpierw nauczyła się robić mydełka glicerynowe i kule do kąpieli, a potem nauczyła tego swoją gromadkę dzieci. Po powrocie do pracy stacjonarnej zgodziła się zdradzić co nieco także mnie. Spróbowałam więc wykonać według jej instrukcji i kule do kąpieli, i mydełka... i wsiąkłam.
 
Dawanie prezentów osobom, które lubię, zawsze sprawia mi frajdę, ale moim zdaniem najmilszymi upominkami są te przygotowane własnoręcznie. Mydełka glicerynowe fantastycznie się do tego nadają, ponieważ każde z nich można wykonać z myślą o konkretnej osobie, dobierając kolor, zapach i ewentualne dodatki do jej preferencji. Jeśli nie chcemy zdradzić się przedwcześnie z tym, co robimy, pytając wprost, wystarczy podpytać bliskich obdarowywanego. Dzięki sklepom internetowym nie trzeba wychodzić z domu, żeby kupić surowce kosmetyczne, półprodukty i formy do tworzenia domowych kosmetyków (ja korzystam z EcoFlores). A przepis na takie mydełka można zamknąć w jednym zdaniu:
1. roztopić bazę glicerynową w kąpieli wodnej,
2. szybko wlać do foremek (polecam silikonowe - najłatwiej się z nich wyjmuje),
3. dodać po kilka kropel olejku zapachowego i barwnika,
4. wymieszać,
5. dodać ewentualne dodatki, jak suszone kwiaty czy wiórki kokosowe,
6. skropić powierzchnię alkoholem w aerozolu, żeby nie powstawały pęcherzyki powietrza,
7. zostawić na parę godzin do wyschnięcia.
Gotowe!
 
Być może z czasem zabawa z mydełkami glicerynowymi mi spowszednieje, ale na razie tak mnie cieszy, że za każdym razem robię im amatorską sesję zdjęciową i zapisuję, czego użyłam. W dwóch turach zrobiłam ich około trzydzieści.
 
Pierwsza tura:
- niebieskie mydełka o zapachu jaśminu, z dodatkiem suszonych kwiatów jaśminu,
- białe mydełka kokosowe,
- żółte mydełka o zapachu mleka i miodu,
- czerwone mydełka o zapachu wiśni, z dodatkiem suszonych malin,
- przezroczyste bezzapachowe serduszka z suszonymi kwiatami jaśminu,
- różowe mydełko o zapachu wiśni, z zatopionym listkiem.
 
 



 
Większość tych mydełek zostawiłam dla siebie i swojej rodziny, ponieważ perfekcjonizm nie pozwalał mi przejść do porządku nad ich niedoskonałościami. Kilka najbardziej udanych dałam koleżankom z pracy.
 
Druga tura:
- fioletowe mydełko lawendowe z kwiatami lawendy,
- czerwone mydełko o zapachu bzu, z kwiatami koniczyny,
- żółte mydełka cytrynowe z dodatkiem skórki z cytryny,
- żółte mydełko o zapachu mango,
- niebieskie rybki o zapachu "Morski świat",
- zielone mydełko o zapachu zielonej herbaty, z suszonymi kwiatami drzewka oliwnego,
- przezroczyste mydełko bezzapachowe,
- brązowe mydełko o zapachu kawy, z dodatkiem ziaren kawy,
- zielone mydełko o zapachu zielonego jabłka.
 
 


 
Za drugim razem poczułam się bardziej usatysfakcjonowana. Mydła zabrałam ze sobą do Nory, żeby podarować je przyjaciołom i znajomym przy okazji letnich spotkań. Lav, Alex, Asia, żona kuzyna, ciocia, mieszkająca po sąsiedzku Ukrainka, przyjaciółka Szczura, a nawet jego mama... mydełka rozeszły się zaskakująco szybko. Po powrocie z wakacji chciałabym zrobić nowe. A najbardziej nie mogę się doczekać "mydełkowania" na jesienne i zimowe święta.
 
Zrobienie kilkunastu mydełek zwykle zajmuje mi mniej więcej trzy godziny. Na pewno dałoby się szybciej, lecz nie spieszę się. Jest coś z pradawnej magii w takim wieczorze spędzonym na mieszaniu roztapiającej się masy, wybieraniu barw i zapachów, przesypywaniu suszonych roślin. Coś ulotnego czai się w obłokach pary nad garnkiem, w powietrzu przesyconym aromatem ziół, owoców i kwiatów. Już wiem, że to uwielbiam. I wiem, że chcę więcej.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz