2.04
W sobotę zorganizowałam dzieciom kuzyna zabawę w poszukiwanie "zajączka" w ogrodzie. Udało się nam to pierwszy raz od kilku lat - poprzednim razem, gdy się tak bawiliśmy, Młody miał nie więcej niż trzy lata. W międzyczasie na świecie pojawił się Młodszy, ale także koronawirus. A jeśli akurat nie było lockdownu na święta, to zawsze ktoś z rodziny musiał wtedy zachorować. Dopiero w tym roku los puścił do nas oko.
Ukryłam w ogrodzie ozdoby, słodycze i inne drobne upominki, przy czym starałam się zróżnicować poziom trudności kryjówek. Ze względu na różnicę wieku Młodszemu trudno jest dorównać bratu w takiej zabawie, dlatego w pobliżu niektórych kryjówek rozmieściłam żółte trójkąty. Pewne ułatwienie stanowiły też długie zajęcze uszy, którymi ozdobiłam część smakołyków.
Sama nie wiem, kto miał więcej frajdy - czy chłopcy z szukania, czy ja z patrzenia, jak szukają 😅
17.04
W niedzielę przyszła pierwsza w tym roku burza, po której temperatura obniżyła się aż o dwadzieścia stopni (!). Zanim jednak trzeba było ponownie wyjąć z szafy zimowe ubrania, spędziłam bardzo przyjemnie dwa weekendy z rzędu, korzystając z pięknej pogody. W miniony weekend przyjechał Szczur, więc wybraliśmy się samochodem do lasu i do ogrodu botanicznego. Oczywiście towarzyszyła nam Piękna. Z kolei tydzień wcześniej zapakowałam Piękną do autobusu i zabrałam ją na długi spacer po sąsiedniej miejscowości.
Obserwacji przyrodniczych coraz więcej: w drodze do lasu widzieliśmy wiewiórkę, a w ogrodzie zauważyłam małe kuprówki rudnice tłoczące się w oprzędzie.
27.04
Pierwszy raz po przyjeździe do Nory zastałam w niej nowe życie, którego nie mam zamiaru się pozbywać. Tym razem Szczur nie wyhodował pleśni, tylko... cebulę.
Bardzo podoba mi się ta cebula, która wykiełkowała w tak niesprzyjających warunkach. Jest urocza! ❤️ Innym roślinom trudno się tu żyje, a ona ma takie grube, mocne pędy. Skoro ma taką wolę życia, to zabiorę ją do domu, żeby ją zasadzić.
2.05
Majówkę czas zacząć.
Ostatni tydzień miałam dość intensywny. W sobotę pojechałam pociągiem do Warszawy na szkolenie, które trwało przez większość niedzieli, po czym musiałam wrócić do domu i pójść przez dwa dni do pracy. Na szczęście przynajmniej tam było dość luzacko, za to walczyłam z paskudną migreną po szkoleniu (standard). Jestem bardzo wdzięczna Szczurowi, który przywiózł mnie ze stolicy i woził przez te dwa dni na trasie dom-praca-dom. Zwłaszcza że nagle zrobiło się gorąco i światłowstręt dokuczał mi niemiłosiernie.
Wczoraj ponownie zakotwiczyliśmy w Norze. Jest z nami Piesa. W tym roku postanowiliśmy spędzić majówkę u Szczura i robić sobie niezbyt dalekie wypady na łono natury. Jak dotąd byliśmy tylko na krótkich spacerkach z Piękną, bo po podróży oboje padliśmy jak muchy. Zdążyłam jednak zaobserwować w parku namiotniki, posiedzieć nad genealogią i zasadzić wyhodowane przez Szczura cebule. Na spacer z prawdziwego zdarzenia, po lesie, mamy zamiar wybrać się po południu.
5.05
Z cyklu "Normalny związek, normalna rozmowa":
Ja: No nie wiem, czy nie powinnam zdjąć kołdry z łóżka... Wczoraj Piękna tu leżała. Mogła przenieść jakiegoś kleszcza.
Szczur: I co, myślisz, że on tam do dzisiaj siedzi, pije piwo i czeka, aż się rozbierzesz?
Grafika wygenerowana przez Bing AI według moich wskazówek |
17.05
Tegoroczna jesień prawdopodobnie będzie pierwszą, gdy nie będę narzekać na zbieranie setek orzechów. Całkiem możliwe, że jeszcze za tym zatęsknię i szybko zacznę narzekać na... brak orzechów.
Orzechy włoskie w naszym ogrodzie zakwitły wyjątkowo wcześnie. Kilka dni później wróciły przymrozki i biedne drzewa całkowicie przemarzły. Przez miesiąc stały pozbawione liści, podczas gdy dookoła wszystkie rośliny pyszniły się zielenią. Martwiłam się o te drzewa. Nie chciałabym, żeby doznały jakiegoś trwałego urazu. Odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie zdarzyło się im coś podobnego, więc nie wiem, czego się spodziewać w takiej sytuacji. Na szczęście w tym tygodniu orzechy zaczęły nieśmiało wypuszczać liście.
Drzewo ze zdjęcia było w moim życiu od zawsze - zawsze tak samo wysokie i szczodre. W gorące letnie dni babcia od strony taty lubiła przesiadywać w cieniu jego gałęzi i zagadywać każdego, kto przechodził naszą uliczką. Ja wtedy często bawiłam się obok albo wynosiłam na dwór żółwicę Teklę, żeby pospacerowała na świeżym powietrzu. Pod koniec lata razem z kolegami z sąsiedztwa urządzaliśmy wielkie orzechowe zbiory. Kilka lat później, grając z kolegą w badmintona, notorycznie wrzucaliśmy na drzewo lotkę. Pewnego razu na gałęziach zawisły również paletki, którymi próbowaliśmy ją strząsnąć. Interweniował tata przy pomocy miotły.
Łatwo zapomnieć o wdzięczności, gdy coś jest w naszym życiu tak powtarzalne, że wydaje się niezmienne. Może drzewa w tym roku zamiast orzechów postanowiły dać mi coś równie ważnego?
24.05
Ponieważ planujemy wycieczkę za granicę, w tym tygodniu stanęłam przed zadaniem załatwienia dla Piesy paszportu. Przedziwna to procedura, wyrobienie owego paszportu. Otóż pies musi zostać zaszczepiony przeciw wściekliźnie, nawet jeżeli ma aktualne szczepienie. Ba - nawet gdyby został zaszczepiony tydzień wcześniej, nadal musi ponownie dostać szczepionkę. Dawno nie spotkałam się z równie bezsensownym przepisem. Weterynarz zresztą uważa jak ja, że to kompletnie nielogiczne, ale tak właśnie jest i nie da się tego obejść. Piękna pojechała więc na szczepienie, choć już raz w ciągu ostatniego roku je dostała - i to niedawno, w lutym.
Gdyby kogoś to interesowało, pies musi też mieć wszczepiony czip. Ten wymóg Piękna spełnia jednak od dawna, gdyż założenie psu chipa było jednym z warunków umowy adopcyjnej. Całe szczęście, że chipa nie trzeba wyjmować i wszczepiać ponownie!
Tym sposobem mam teraz w domu czworonożną obywatelkę Europy. Co więcej, moja Piesa ma paszport, mimo że ja go nie mam, bo nigdy nie wyjeżdżałam poza granice Unii 😆
Jak można się domyślać, Piękna nie była zachwycona z wyjazdu do weterynarza, zwłaszcza że zaledwie tydzień wcześniej odwiedziła gabinet z innego powodu. Najbardziej stresowała ją podróż autobusem do sąsiedniej miejscowości. Biedaczka ma lęki związane z drzwiami, więc za każdym razem, gdy ogromne drzwi autobusu otwierają się i zamykają, kuli się i drży. Niestety, nie chciała pójść w miejsce, z którego nie byłoby ich widać. Usiadła naprzeciwko, żeby być jak najbliżej wyjścia, i nie dała się stamtąd ruszyć.
Żeby zrekompensować małej nieprzyjemną podróż, zabrałam ją na krótki spacer po sąsiedniej miejscowości. Gdy tylko znalazła się blisko pól, rozluźniła się i zaczęła węszyć w powietrzu. Po drodze minęłyśmy kilka starych domów, które wyglądały, jakby czas zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych. Na jednej posesji stał drewniany wychodek, podobny do tych, jakich na mojej ulicy było jeszcze kilka, gdy chodziłam do przedszkola. Zauważyłam też okna z podwójnymi szybami, niczym w domu mojej babci. Na pierwszy rzut oka przynajmniej dwa z tych domów wyglądały na opuszczone. Jeden, z kilkoma dużymi oknami i pnącym się między nimi bluszczem, bardzo mi się podobał. Aż żal, że nie mogę się dowiedzieć, jakie wspomnienia skrywa w swoim wnętrzu.
31.05
Zawsze chciałam sprawdzić, jak to jest leżeć w piętrowym łóżku. Jakoś nie miałam okazji - nie jeździłam na kolonie, rodzeństwa nie mam, a u kuzynostwa czy przyjaciół takich łóżek nie było. Nigdy nie przypuszczałabym, że uda mi się to po trzydziestu latach życia i w dodatku za granicą.
Niestety, spać będę raczej na dole, bo mój tyłek ledwie daje się przepchnąć przez maleńkie schodki, najwyraźniej zaprojektowane z myślą o dzieciach.
18.06
Ostatni tydzień roku szkolnego to bez wątpienia jeden z moich ulubionych momentów w roku. Bardzo przyjemnie jest robić różne rzeczy ze świadomością, że robi się je po raz ostatni, ale nie tak całkowicie, ostatecznie, tylko na pewien czas. Ostatni raz podpisuję się w takim czy innym dzienniku. Ostatni raz wchodzę do klasy, która była dla mnie w tym roku największym wyzwaniem. Ostatni raz wstaję o wpół do szóstej. Ostatni raz podlewam rośliny w mojej sali.
Czekam na urlop jak na wybawienie między innymi dlatego, że od kilku lat upały bardzo mnie męczą. Mam wtedy najwięcej stanów lękowych i momentów "niemocy wykonawczej". Lubię słońce i ciepło, ale temperatury powyżej dwudziestu pięciu stopni to ciężki orzech do zgryzienia. W upalne dni trudno mi się zmusić do aktywności, za to nocami doświadczam przypływu energii i mam ochotę sprzątać szafy, piec, robić mydła, stimować przy muzyce (tańcem trudno to nazwać). Dlatego z ulgą witam końcówkę czerwca, gdy mogę przestawić swój rytm dobowy na bardziej intuicyjny. W sobotę już sobie na to pozwoliłam, robiąc mydła i galaretki do trzeciej.
Mimo skwaru staram się codziennie wyjść z Piękną na spacer - wieczorny, a przez to nie zawsze długi, ale mała cieszy się z każdego. Gdy temperatura spada do miłych dwudziestu stopni, ćwiczymy w ogrodzie ulubione sztuczki. Ostatnio Piesa nauczyła się kręcić dookoła swojej osi: na hasło "kółeczko" wsparte gestem robi obroty. Wygląda to cudnie. Pani z fundacji, z której adoptowałam Piękną, napisała, że nie może się napatrzeć, jak ona się zmieniła.
W zeszłym tygodniu miałyśmy z Piękną dwa spotkania z dzikimi zwierzętami, które warto odnotować. W środę poszłyśmy na spacer trochę zbyt późno i na sąsiedniej ulicy przebiegł nam drogę dzik. Zanim wybiegł z zarośli, usłyszałam głośny szelest, ale pomyślałam, że to pewnie lis (parę razy spotkałam je w tym miejscu). Po spotkaniu z dzikiem słyszałam go nadal, więc po cichu wycofałam się. Zapewne w krzakach siedziało więcej dzików. Na szczęście Piesa zachowała spokój - wyraźnie się bała, ale nie zaczęła szczekać ani warczeć. Na widok dzika stanęła jak wryta i czekała na moje instrukcje.
Z kolei w nocy z soboty na niedzielę odwiedził nas jeż. O wpół do drugiej Piękna wstała i zaczęła domagać się wyjścia na dwór. Wyszłam z nią na chwilę i zobaczyłam tuż przed schodami do domu kolczastego gościa. Trochę się zdziwiłam, bo choć moja łobuziara każdego lata znajduje jeże, ten był wyjątkowo duży. W dodatku usłyszała lub wyczuła go z pierwszego piętra. Ciekawe, swoją drogą, który zmysł najbardziej jej w tym pomógł. I węch, i słuch ma doskonały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz