Ponieważ upał odrobinę zelżał, a ja już prawie skończyłam tegoroczne
wielkie sprzątanie swojego pokoju wzdłuż i wszerz, zrobiłam wczoraj coś,
co miałam ochotę zrobić od dawna. Poszłam mianowicie na spacer moją
ulubioną trasą, ale z innym niż zazwyczaj ekwipunkiem i w innym celu.
Poszłam posprzątać śmieci.
Kiedy wczesną wiosną pierwszy raz wybrałam się na
dłuższy spacer, z trudem powstrzymałam meltdown na widok
powycinanych drzewek i walających się wszędzie śmieci. W tym roku
topniejący śnieg odsłonił ich wyjątkowo dużo. Droga pomiędzy wiaduktem
a łąkami, kiedyś śliczna samotnia, stała się miejscem poszukiwań wjazdu
na autostradę przez kierowców oraz wycieczek rowerowych. A tym samym
stała się miejscem, gdzie można bardzo wygodnie, bez wysiadania z
samochodu czy zsiadania z roweru, pozbyć się zbędnego balastu.
Najczęściej - butelki po wodzie, puszki po piwie czy energetyku, paczki
po papierosach.
Tak, wiem, co większość ludzi myśli o sprzątaniu
zastanych gdzieś śmieci. Nie lubią na nie patrzeć, zwłaszcza w takich
miejscach jak ulubiona plaża czy ulubiona trasa spacerowa, narzekają,
ale nawet ci, którzy sami zawsze zabierają swoje śmieci do domu, raczej
nie sprzątają po innych. To prawie tabu. A bo z jakiej paki sprzątać po
kimś obcym, jego śmieci - jego problem. A bo to wstyd, jeszcze mnie
zobaczy sąsiadka albo kolega z pracy i się pośmieje. A bo można się
upaprać. A bo szkoda czasu, nie po to tu przyszedłem, żeby zbierać
czyjeś śmieci.
Problem w tym, że jak myślący ludzie nie będą
sprzątać po idiotach, to nikt po nich nie posprząta. I jeśli nie
zaczniemy tego robić, na każdym obszarze niezabudowanym będziemy deptać
po puszkach i potykać się o butelki. Coraz trudniej zrobić zdjęcie łąki
bez śmiecia w kadrze. Żyjemy w czasach, gdy sprzątanie po sobie i
udawanie, że reszta nas nie dotyczy, nie wystarcza.
Wiecie, co
mnie wkurza najbardziej? To, że się da. Raz w roku w mojej miejscowości
odbywają się generalne porządki. Młodzi i starzy wychodzą na ulice, żeby
posprzątać - wyrywają chwasty spomiędzy płyt chodnikowych, zamiatają,
zabierają śmieci leżące przy drodze. Tak, ludzie potrafią się
zmobilizować, nawet staruszkowie i damy pracujące w korpo w najbliższym wielkim mieście. A
wszystko to dlatego, że zbliża się Boże Ciało. Niestety, wszyscy
zachowują się tak, jakby ich Bóg mógł chodzić tylko głównymi ulicami.
To, co się dzieje pół kilometra dalej, gdzie procesja nie przechodzi,
nikogo nie interesuje. A pod lasem to już w ogóle może być syf, kiła i
mogiła.
Jakiś czas temu w mediach społecznościowych pojawiła się
akcja nawołująca do tego, aby zebrać codziennie trzy czy pięć śmieci
(dokładnie nie pamiętam), pstryknąć zdjęcie i oznaczyć się hashtagiem.
Lepsze to niż nic, ale ja jednak wolę przy sprzątaniu mieć ze sobą żel
antybakteryjny i lateksowe rękawiczki, a nie chcę codziennie zużywać
pary rękawiczek. Dlatego wolę raz na jakiś czas a porządnie. Nie
liczyłam, ile zebrałam, ale pomimo upychania w połowie drogi zabrakło mi
miejsca w reklamówce, więc trzeba będzie w najbliższych dniach pójść
drugi raz.
Jak widać na załączonym obrazku, pozbierałam cudze
śmieci. Nadal żyję. Łapki mi nie uschły. Ofiar w ludziach brak, nikt na
mój widok nie zamienił się w kamień. Korona też mi z głowy nie spadła,
bo zostawiłam ją w domu. Nie ubrudziłam ani jednej części garderoby. I
nawet się uśmiecham.
A Ty, kiedy podniesiesz śmieci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz