niedziela, 21 lipca 2019

[79] Z wizytą u księżnej Daisy


Spanie przed drugą w nocy zawsze było moją piętą Achillesa. Rodzice do dziś wspominają, jak pierwszą rzeczą, którą zastawała mama po nagłym wybudzeniu się w środku nocy, były moje oczy, szeroko otwarte. Nie było na to rady. Całe szczęście szybko nauczyłam się czytać. Gdy nie potrafiłam zasnąć, pozwalano mi wyjąć książkę i poczytać. Nad książką szybko wyciszałam się, więc po pewnym czasie wracałam do łóżka. Najczęściej sięgałam po te z "kolorowego pudła" na strychu, czyli odziedziczone po kuzynach i dzieciach kolegów taty. Właśnie tam znalazłam "Zaczarowany dzwon: Baśnie zamku Książ".

Dwadzieścia lat później, gdy zastanawialiśmy się ze Szczurem, gdzie pojechać na pierwszy wspólny kilkudniowy wyjazd, w pierwszej kolejności pomyślałam o Książu. Zawsze chciałam go zwiedzić, baśnie rozbudzały moją wyobraźnię. Wprawdzie sam wyjazd nie należał do całkiem udanych (dopiero poznawaliśmy swoje potrzeby i kłóciliśmy się często), ale Książ od tamtej pory jest w pierwszej piątce moich ulubionych polskich zamków. Należy do niej także zamek w Pszczynie, który w przeciwieństwie do Książa przetrwał II wojnę światową prawie nietknięty. Obydwa przez kilkaset lat należały do tej samej rodziny, książąt Hochberg von Pless. Łączy je też osoba księżnej Daisy, którą absolutnie uwielbiam.


Angielka Daisy (a właściwie Maria Teresa) Cornwallis-West miała osiemnaście lat, gdy poślubiła starszego o dwanaście lat Hansa Heinricha XV von Hochberg, dziedzica księstwa pszczyńskiego. Oczywiście małżeństwo zostało zaaranżowane przez rodziców pary. Daisy nie miała wiele do powiedzenia, choć próbowała się przeciwstawić. Dla jej rodziny - arystokratycznej, ale z problemami finansowymi - takie małżeństwo było jak znalazł.

Można by pomyśleć, że to bajka, zamieszkać po ślubie w takiej rezydencji jak Książ. Tymczasem różnice w wychowaniu i osobowościach już od pierwszych dni dawały się we znaki w małżeństwie Daisy i Hansa. Daisy nigdy nie zapomniała mężowi tego, jak podczas podróży poślubnej do Paryża zaprowadził ją do teatrów i kawiarni, w których występowały kobiety lekkich obyczajów, jak wystawił ją na sprośne żarty i śmiał się z jej niewinności. Szybko odkryła, że Hans bywa grubiański, że lubi "pikantne historyjki". Okazało się też, że nigdy nie czyta książek, przez co brakuje im tematów do rozmów.

Po przybyciu do Niemiec było tylko gorzej. Przyzwyczajona do dużej swobody, młodziutka księżna czuła się przytłoczona nieustannym towarzystwem służby i surowo przestrzeganą przez pruską arystokrację, wyszukaną etykietą. Poufałe kontakty ze służbą, normalne wśród angielskiego ziemiaństwa, w Prusach nie były mile widziane. W dodatku Hans miał szczególne upodobanie do pompatycznego stylu życia, które raziło Daisy, dostrzegającą ubóstwo okolicznej ludności. Pragnęła ona, aby życie w Książu było prostsze, podczas gdy Hansowi marzyła się dalsza rozbudowa zamku, i to z takim rozmachem, aby stał się on ulubioną rezydencją cesarzy. (Jednym z pomysłów Hansa było tak poszerzyć drzwi do najważniejszych komnat, aby trzej cesarze - Niemiec, Rosji i Austrii - mogli wchodzić przez nie jednocześnie).

W pierwszych latach małżeństwa Daisy, dotkliwie odczuwając brak bratniej duszy w Niemczech, zaczęła pisać pamiętniki. Zapewne nie spodziewała się wtedy, że wytrwa w tej decyzji przez większość życia. Pisanie stało się dla niej, podobnie jak kiedyś dla mnie, rodzajem autoterapii. Jak dotąd w Polsce ukazał się tylko jeden tom pamiętników Daisy, którego jeszcze nie zdobyłam, ale fragmenty jej zapisków i listów cytowane w biografii moim zdaniem wystarczają, żeby uznać ją za nietuzinkową osobę. Nie tylko dlatego, że była gospodynią zamku odwiedzanego przez śmietankę towarzyską europejskiej arystokracji i znała osobiście wiele osób, które zapisały się na kartach historii (jak król Edward VII, cesarz Wilhelm II, Winston Churchill). Choć nie ukrywam, że warto te osoby poznać od strony, jaką znała Daisy, a w tym, co pisała, nie brakuje ironii i przenikliwości. 

Pszczyńska księżna od początku była buntowniczką i choćby za to nie potrafię jej nie lubić. Uparcie łamała niektóre absurdalne zasady pruskiej etykiety, w tajemnicy przed wszystkimi jeździła w męskim siodle. Gdy na balu cesarz poprosił ją do tańca kiwnięciem palca, oznajmiła głośno, że "zawsze będzie posłuszna jego słowu, ale nie palcowi wskazującemu", co wzbudziło u wszystkich zgrozę, a u samego cesarza... sympatię. Przyjaźń Daisy z cesarzem przetrwała próbę czasu, być może dlatego, że jako jedyna kobieta potrafiła być z nim szczera i jednocześnie nie urazić jego dumy. Innym razem w dramatycznych okolicznościach złamała konwenanse i protokół medyczny, żeby ratować życie króla Edwarda.

Kiedy Daisy pogodziła się z faktem, że nie zazna pełni szczęścia w małżeństwie, zaczęła realizować się na innych polach. Głęboko poruszały ją katastrofalne warunki życia miejscowej ludności - nędza, nawracające epidemie, ciężki los kobiet pracujących w fabrykach. Szybko zorientowała się, że doraźne wsparcie nie wystarczy, potrzeba dotrzeć do przyczyn takiego stanu rzeczy. Z jej inicjatywy uzdatniono rzeki otaczające Wałbrzych i wybudowano system kanalizacyjny, co przyczyniło się do poprawy warunków życia ludności (między innymi zakończenia epidemii tyfusu). W 1907 roku Daisy założyła pierwszą w regionie szkołę dla niepełnosprawnych dzieci, która łączyła opiekę medyczną, edukację i przygotowanie do zawodu. Przez wiele lat dbała o finanse tej szkoły, pozyskując sponsorów i organizując koncerty charytatywne. Zaopiekowała się też szkołami koronczarskimi wokół Jeleniej Góry i otworzyła sieć sklepów ze śląskimi koronkami, aby pomóc koronczarkom, do tej pory wyzyskiwanym przez pośredników.

Działalność Daisy nie znajdowała zrozumienia u większości osób z jej najbliższego otoczenia, zwłaszcza u jej męża. Hans zupełnie nie interesował się działalnością społeczną, irytowało go "niestosowne", jego zdaniem, zaangażowanie żony w życie społeczne i polityczne. Zgadzali się tylko w niektórych sprawach, jak kwestia polska. Choć księżna liczyła, że dzieci zbliżą ją do męża, tak się nie stało. Hans nie podzielał ambicji Daisy, która próbowała załatwić mu pracę w dyplomacji. Wciąż kłócili się też o rozbudowę Książa. Czasem bywało między nimi tak źle, że Daisy cieszyła się, kiedy nie musiała być z mężem sam na sam podczas posiłków, bo towarzyszyła im jej siostra lub inni goście. Ich relacje na krótko poprawiły się w czasie wojny, ale ostatecznie małżeństwo zakończyło się rozwodem.

Byłam zaskoczona, czytając o tym, jak w latach poprzedzających wojnę Daisy robiła, co tylko mogła, żeby poprawić stosunki między Anglią a Niemcami. Wykorzystywała dosłownie każdą okazję - każdą poufną rozmowę i list - do przekonywania króla Edwarda i cesarza Wilhelma, których dobrze znała, by zaniechali dążenia do wojny. Szukała sojuszników w kręgach politycznych, między innymi w ambasadzie. Korzystała ze swoich wpływów i znajomości obu narodów, żeby aranżować spotkania pomiędzy władcami, dyplomatami i generałami.

Niestety, Daisy wyprzedzała swoje czasy, jeśli chodzi o poglądy polityczne i zaangażowanie kobiety w politykę. Wraz z Arthurem Crosfieldem opracowała szczegółowy "projekt nowej Europy" - jego podstawą miał być "alians pomiędzy Francją, Niemcami i Anglią, do którego przyłączą się inne kraje". Projekt Daisy zamierzała przedstawić cesarzowi, ale nie zdążyła. W międzyczasie wybuchła I wojna światowa. Wojna, podczas której Daisy dołączyła do Czerwonego Krzyża i pracowała jako pomocnicza pielęgniarka, najpierw w szpitalach, a później w pociągach sanitarnych. Prawdziwa księżna, żona dziedzica wielkiej fortuny, pomagająca przy operacjach i pielęgnująca rannych żołnierzy - tak, to się zdarzyło naprawdę.  

Powojenne losy Daisy były smutne. Złożyło się na to wiele czynników: rozdmuchane przez prasę oskarżenia o szpiegostwo w czasie wojny, śmierć bliskich, rozwód, rodzinne konflikty i skandale, problemy finansowe, postępująca niepełnosprawność ruchowa. Ostatnie lata życia księżna spędziła w Książu, mieszkając jednak nie w zamku, lecz w kilku pokojach, które jej przyznano. Żyła bardzo skromnie, a towarzyszyła jej tylko opiekunka. Mimo to w listach nigdy nie skarżyła się, przeciwnie - cieszyła się z drobnych rzeczy.


Dlaczego postanowiłam napisać o Daisy aż tyle? Chciałabym, żeby przy okazji moich fotowspomnień z wycieczek do Książa i Pszczyny choć kilka osób dowiedziało się trochę o pszczyńskiej księżnej, znanej dziś tylko nielicznym i to głównie z urody (wystarczy spojrzeć na artykuł w angielskiej Wikipedii). Odwiedzając zamki i ich okolice, nie potrafię nie myśleć o ludziach, którzy kiedyś w nich mieszkali - bawili się, pracowali, przeżywali chwile szczęścia i życiowe tragedie, planowali i marzyli. Chcę o nich pamiętać. Wtedy, gdy chodzę wśród starych zamkowych murów, ale też na co dzień. I chcę nie być jedyną osobą, która pamięta. A Daisy nieraz narzekała na ludzi postrzegających ją przez pryzmat wyglądu i na pewno nie chciałaby być pamiętana tylko jako piękna kobieta.

Każdemu, kto będzie miał okazję zwiedzić Książ, polecam przy okazji zrobić dwie rzeczy: przeczytać grubaśną biografię Daisy i poszukać ruin Starego Książa. To znajdujący się na pobliskim wzgórzu, znacznie mniejszy zamek. Został wybudowany na zlecenie Hochbergów w XVIII wieku, a w 1945 roku spalony przez radzieckie wojska. Zamek ten, choć w rzeczywistości młody, jest tłem dla fabuły wielu opowieści, w tym moich ulubionych baśni. Warto go zobaczyć także dla niezwykłego bluszczu, który pnie się po ścianie, jakby chciał upiększyć podpalony zamek... a może coś ciekawego ukryć? Bluszcz jest pomnikiem przyrody. Z bliska wygląda jak z bajki.

W Pszczynie z kolei warto, oprócz zamku, zobaczyć rodzinny grób Hochbergów i Zagrodę Żubrów. To właśnie jeden z Hochbergów, ojciec Hansa, sprowadził do Pszczyny żubry.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz