sobota, 9 stycznia 2021

[112] Pamiętniki jesienne

 
1.09
Wczoraj przytrafiła mi się kolejna obserwacja: fruczak gołąbek w ogrodzie! Latał nad grządką i wsuwał trąbkę do kwiatów. Bardzo się ucieszyłam, bo rok temu też jeden tu bywał jesienią. Może jeszcze przyleci.
Fruczaka zobaczyłam z samochodu, kiedy wracaliśmy ze Szczurem z wycieczki. Chcieliśmy zobaczyć Pałac Schoena, ale GPS źle się sprawował i nie udało nam się dotrzeć na miejsce. W zamian udało się odwiedzić moją ciocię i kuzynkę. Nie widziałam ich w realu od sześciu miesięcy!
Wieczorem, około dwudziestej pierwszej, zerwał się bardzo porywisty, wyjątkowo głośny wiatr. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałam tak silny wiatr, może wiele lat temu. Nagle za wszystkimi oknami zaczęło przeraźliwie świszczeć. Rzuciłam się do zamykania ich, choć nie bardzo wiedziałam, od którego zacząć. W tym momencie zgasło światło, więc chwilę mi zajęło odnalezienie się. Gdy prąd wrócił, przygotowałam sobie latarkę, termos z ciepłym piciem i umyłam się wcześniej, na wypadek gdyby w nocy zdarzyła się grubsza awaria. Bestia umościł się obok mnie, a Piesa poszła spać do taty. Wiatr jednak ucichł po kilkunastu minutach. Nocą padał deszcz, ale żadna burza nie przyszła i wszystko dobrze się skończyło.
Dzisiaj odfajkowałam kolejną wizytę u dentysty. Cieszę się, że ząb, który męczył mnie latem nagłymi napadami bólu oraz nadwrażliwością na zimno i gorąco, został wreszcie zaplombowany. Tuż pod nim jest jeszcze jeden wymagający naprawy. Okazało się, że nie było to psychosomatyczne, że bolało mnie raz na dole, raz na górze - miałam rację! Sporo moich wakacyjnych stanów lękowych i nieprzespanych nocy zaczęło się od bólu tych zębów, bo ból w jamie ustnej jest u mnie jednym z największych triggerów. Jednak nie mogę wyjeżdżać z domu na dłużej, mając niewyleczone zęby. Sęk w tym, że wyjątkowo nie miałam ich jak wyleczyć, bo zawsze zajmuję się tym wiosną, a właśnie wtedy zaczął się lockdown i moja ulubiona dentystka zamknęła gabinet na dwa miesiące. Kto wie, o ile spokojniejsze byłyby wakacje, gdyby te zęby mogły zostać wyleczone przed lipcem. Teraz jednak już nic się na to nie da poradzić. Trzeba się cieszyć, że w końcu przestaną się dawać we znaki.
Mój lek przeciwlękowy śpiewająco zdał egzamin w postaci wizyty u stomatolożki.
W zeszłym tygodniu zaszalałam i kupiłam sobie dwie długie spódnice. Ostatni raz miałam ochotę na noszenie spódnicy piętnaście lat temu. Ciekawe, czy zdążę je ponosić, zanim przejdzie mi ten nastrój.
 
2.09
To uczucie, kiedy jest pierwsza w nocy i człowiek po leku nasennym musi się zbierać spać. Wie, że ma wstać rano o szóstej i pojechać do pracy. Jego ciało jest zmęczone dniem, wilgocią na dworze i marzy o ciepłej kołdrze. Człowiek ma jednak przemożną ochotę akurat teraz podyskutować z kimś o tym, jak na Islandii przyjęto chrześcijaństwo.
 
4.09
W "Życiu towarzyskim w XIX wieku" Agnieszki Lisak przeczytałam:
"Jak wyrokował autor artykułu, kinematograf stanie się nieocenionym towarzyszem podróżników, zwiedzających obce kraje, dzięki niemu będzie można utrwalać katastrofy, obrzędy dzikich ludów, my zaś w tydzień po fakcie będziemy mogli na własne oczy widzieć np. bójkę posłów w parlamencie."
Szczerze mówiąc, po niemal stu pięćdziesięciu latach od tego momentu jednym z moich marzeń jest, aby posłów nie słuchać i nie oglądać, bo na sali sejmowej ciągle ktoś się zachowuje w sposób urągający własnemu i cudzemu człowieczeństwu. Te wszystkie wyzwiska, obelgi, pokazywanie wulgarnych gestów, a w Hiszpanii nawet bójki... Gdy to widzę, myślę o obrazie Banksy'ego "Devolved Parliament" i o napisie wywieszonym w którymś zoo: "Zachowuj się tak, żeby było wiadomo, po której stronie jest małpa". O ileż bardziej wolałabym, żeby potomek kinematografu, telewizor, służył edukacji i dobrej rozrywce...
 
5.09
Pierwsze od dawna omnomnom (czytaj: wypieki).
 
 


 
6.09
Za drugim podejściem udało nam się trafić do Pałacu Schoena w Sosnowcu. Tym razem wyruszyliśmy wcześniej, a zamiast starego smartfona ze nieaktualnymi mapami nawigowałam ja. Trochę to zabawne, że mimo mojej marnej orientacji przestrzennej poradziłam sobie lepiej niż kilkuletnia nawigacja.
Rodzina Schoenów przybyła do Sosnowca (wówczas była to osada Sosnowice) z Saksonii w latach 70-tych XIX wieku i została do II wojny światowej. W tym czasie bracia Ernst i Franz wybudowali dwie fabryki włókiennicze, które odniosły ogromny sukces. Później powstała jeszcze jedna fabryka produkująca m.in. pończochy. Rodzina Schoenów przyjaźniła się z polskimi rodzinami i udzielała się społecznie, pomagając mieszkańcom Sosnowca. Po II wojnie światowej wyjechała z Polski, a jej posiadłości upaństwowiono. 35 lat temu w Pałacu Schoena powstało muzeum, funkcjonujące początkowo jako filia Muzeum Górnośląskiego, a później już samodzielnie.
W muzeum widzieliśmy dwie wystawy. Na wystawie czasowej z okazji 35-lecia muzeum zaprezentowano poszczególne działy muzeum i wybrane eksponaty. Wystawa stała jest poświęcona kolekcji współczesnego szkła użytkowego. Niektóre szklane eksponaty mocno mnie zdziwiły. Najbardziej kompozycja o nazwie "Rogate dusze".
Pogoda jest nieciekawa, od kilku dni ciągle mnie boli ręka, dlatego cieszę się podwójnie, że weekend był relaksujący. W sobotę byliśmy w lesie, skąd wygoniła nas burza, a później ograłam Szczura w "Na skrzydłach". Po kilku dniach pracy poczułam, że moja psychika ma się dużo lepiej niż w sierpniu, gdy bardzo się bałam, co mnie czeka. Wchodzę w tryb zadaniowy, a wieczorami i w wolne dni staram się robić jak najwięcej przyjemnych rzeczy.
 
 


 
15.09
Chyba będzie trzeba pożegnać się z Piesą. Od dwóch dni źle się czuje, dziś rano miała silny napad padaczki i od tego czasu nie doszła do siebie jak po poprzednim napadzie dwa lata temu. Nie je, słania się na łapkach, wchodzi w różne kąty i nie umie z nich wyjść, nie jest sobą.
Jest mi strasznie smutno, ten rok już wystarczająco mi dowalił i dopiero niecałe dwa tygodnie temu zaczęłam dochodzić do siebie, a teraz znowu wracają mi psychosomy i przez cały czas jestem zdenerwowana. Tak strasznie nie chcę, żeby akurat teraz odchodziła, ale ona ma już szesnaście lat. Nie mam pojęcia, jak sobie poradzić, a najbardziej nie wiem, jak chodzić do pracy i nie płakać, gdy serce mi się rwie. Ciągle płaczę.
Wiem, że przeżyła kawał życia, że dzięki nam przeżyła jako jedyna z rodzeństwa, że było jej dobrze. Ale zupełnie inaczej jest, gdy sobie człowiek to wyobraża i czuje się przygotowany, a zupełnie inaczej, gdy patrzy na swojego przyjaciela w takim momencie.
 
18.09
...
Pożegnaliśmy Fuś.
Mała, niech skrzydła Cię niosą, gdzie zechcesz...
 
27.09
Bestia ma ranę na szyi, którą rozdrapuje. Początkowo było tam niewielkie zadrapanie, pewnie szybko by się zagoiło, ale w weekend od drapania zrobił się nieładny goły placek. Myślę, że problem w tym, że akurat do tego miejsca kot nie potrafi sięgnąć pyszczkiem, żeby się polizać, więc ciągle się tam skubie. Jutro akurat raczej nie dam rady zabrać go do weta, bo mama idzie na zabieg do szpitala.
 
2.10
Ostatnio mało zapisywałam, bo nie chciałam nadmiernie rozpowszechniać swojego kiepskiego nastroju. Poza tym miałam dużo pracy, więc po powrocie do domu od komputera raczej mnie odrzucało. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy po śmierci Piesy wsparli mnie (w realu i wirtualnie) swoją obecnością, dobrym słowem czy całą rozmową pełną dobrych słów.
Oczywiście ciągle bardzo tęsknię i gdy tylko zaczynam o niej myśleć, mam gulę w gardle. Nie pomaga fakt, że Bestia prawdopodobnie też na swój sposób tęskni i często wyleguje się na ulubionym fotelu Piesy. Po pracy rzadko mam energię na robienie dodatkowych rzeczy, ale przynajmniej już jako tako funkcjonuję. Brzuch uspokoił się, więc wracam do bardziej różnorodnego odżywiania się.
Dzisiaj pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam nagły zastrzyk radości, a to z powodu pewnego drobnego sukcesu w pracy.
 
4.10 
Nie pisałam jeszcze zdjęć o tegorocznej Industriadzie. Może dlatego, że w tym tygodniu głównie chodziłam do pracy i spałam, a może przez to, że ta krótka wycieczka zadziała się na spontanie. O Industriadzie dowiedziałam się jakoś na krótko przed lub po śmierci Piesy. Nie miałam wtedy głowy do planowania czegokolwiek. Wcześniej sądziłam, że skoro nie mogła odbyć się wiosną, to pewnie w tym roku jej po prostu nie będzie. A tu niespodzianka - przełożono ją na 26 września. Minęło kilka dni, zanim ponownie zajrzałam na stronę wydarzenia. Choć zorganizowano tylko jeden dzień zamiast tradycyjnych dwóch, znalazłam na liście kilka interesujących miejsc. Przeanalizowałam to wszystko i przekazałam Szczurowi, ale ostateczna decyzja, gdzie pojedziemy, zapadła dopiero w sobotę: Koleje Wąskotorowe w Bytomiu.
Zgodnie z naszymi oczekiwaniami, oglądanie pociągów było stosunkowo bezpieczne. Większość eksponatów znajdowała się na powietrzu, a ludzi nie przyszło dużo, prawdopodobnie dlatego, że pogoda niezbyt sprzyjała długiej zabawie z dziećmi na powietrzu. Dzień był chłodny, a ponieważ wcześniej obficie padało, w powietrzu panowała przenikliwa wilgoć. Obeszliśmy stare pociągi, zajrzeliśmy do izby pamięci i do nastawni, posłuchaliśmy maszynisty i wolontariuszy - pasjonatów pociągów.
Trochę żałuję, że nie zobaczyłam lokomotywy od spodu. Ta atrakcja bardzo mnie interesowała, ale na miejscu z niej zrezygnowaliśmy. Przed wejściem do kanału rewizyjnego należało włożyć odzież ochronną wielokrotnego użytku, a nam nie uśmiechało się podczas pandemii zakładać ciuchów, które wcześniej tego dnia nosiło kilkadziesiąt ludzi. Mam nadzieję, że taka okazja jeszcze się kiedyś zdarzy.






5.10
W sobotę odwiedził mnie niespodziewany gość: pasikonik. Gdy go znalazłam, siedział na ścianie w przedpokoju, na pierwszym piętrze. Po złapaniu go zauważyłam, że owad nie ma jednej nogi! Mimo to z poruszaniem się radził sobie nieźle. Wypuściłam konika w pobliżu szopy.
 
 

 
6.10
Weekend tym razem spędziłam po domowemu, ale byłam z niego całkiem zadowolona. Raz na jakiś czas potrzebuję takiego weekendu tylko dla siebie i swoich spraw. Udało mi się ogarnąć trochę czynności porządkowych w domu, które od czasu odejścia Piesy zaniedbywałam. Kupiłam sobie dwie pary legginsów ze skórzanymi wstawkami. Zrobiłam też kilka innych rzeczy odkładanych przez cały wrzesień, jak przygotowanie paczki dla kumpla, zakupy internetowe czy przygotowywanie owadów do zimowania. Najbardziej ubolewam nad tym, że trudno mi wygospodarować czas na czytanie, a mam kilka napoczętych książek. Przez całą sobotę wiał porywisty wiatr, ale było ciepło. Udało mi się wyskoczyć na samotny spacer i to też było piękne.
Jeśli kogoś interesuje, jak się skończyła historia Bestii drapiącego ranę pod szyją, to zabrałam łobuza do wetki. Wetka stwierdziła, że jest to zmiana alergiczna, i pokazała mi zdjęcia analogicznych zmian w grubej Księdze Paskudztw. Bestia dostał zastrzyk i receptę na lek, a poza tym porozmawiałam dłużej o alergii i alternatywach dla sterydu, który przewlekle bierze. Najlepszą alternatywą jest drogi lek o cenie ponad 150 zł za buteleczkę. Skłaniam się ku spróbowaniu go, bo jest podobno równie skuteczny, a mniej obciążający dla organizmu. Bestia ma do zrobienia szczepienie, na razie jednak musi się zagoić ta rana na szyi. Gdyby kot dalej się drapał, mamy przyjechać po kołnierz.
Możliwe, że Bestia przestraszył się kołnierza, bo po wizycie przestał się tyle drapać. Teraz to miejsce wygląda już dużo lepiej, więc może uda się uniknąć zaflancowania w kołnierz.
 
10.10
W piątek miałam dzień niskiego funkcjonowania.
Zaczęło się od tego, że przed wizytą u dentystki musiałam wypłacić dwieście złotych, bo obecnie prawie nie używam gotówki. Bankomat obok muzeum wessał moją kartę i... nic! Na ekranie przez dziesięć minut wyświetlał się komunikat "Proszę czekać". Za kilkanaście minut miałam mieć wizytę, za mną gromadzili się ludzie, a mnie natychmiast skoczyła adrenalina, bo wyobraziłam sobie utratę wizyty, nieodzyskanie karty i czekanie pod tym muzeum z telefonem przy uchu, aż ktokolwiek z banku zechce mi pomóc. Następnie bankomat ruszył, ale przy każdym kolejnym kroku działał równie wolno. Byłam już na styk.
Dotarłam do dentystki zestresowana, a na miejscu dowiedziałam się, że muszę mieć kanałowe. Kompletnie nie byłam na to psychicznie przygotowana, bo na ostatniej wizycie dentystka nie mówiła mi, że ubytek jest tak duży. Przeciwnie - ostatnich parę wizyt od wakacji przebiegło bezproblemowo, dwa zęby dokuczające mi latem były już załatane i nie miałam powodu, żeby się spodziewać kanałowego. Ząb ostatni raz bolał latem podczas upałów, i to najmniej z owych trzech dokuczających mi latem. Nie wzięłam więc wcześniej leku przeciwlękowego, który mogłabym wziąć doraźnie. Od razu zalała mnie fala lęków przed bólem, aftami, a także na temat tego, czy w obecnej sytuacji uda mi się dotrzeć do mojej dentystki na kolejną wizytę. W fotelu ten stan lękowy długo się utrzymywał, czułam drżenie, walenie serca i skurcze brzucha. Udało mi się na czas leczenia opanować dzięki kontrolowaniu oddychania. Po wyjściu jednak wybuchnęłam płaczem, musiałam usiąść na schodach i odczekać.
Mogłoby być zupełnie inaczej, gdybym wiedziała, że mogę mieć kanałowe. Specjalnie zawsze pytam panią doktor, co planuje robić następnym razem, ale tym razem to jakoś nie pomogło. Mówiła tylko, że piątkę na dole. W dodatku ostatnio mówiła, że po kolejnym zębie robimy usuwanie kamienia, przez co nabrałam przekonania, że to będzie rutynowe plombowanie. Nie pomogła też sprawa z bankomatem, bo przyszłam spóźniona, już z mocno podniesionym poziomem lęku, i nie miałam czasu na uspokojenie się. A z powodu sytuacji w pracy już na wstępie mam teraz mniej "łyżeczek" na wszelkie inne nieprzewidziane zdarzenia.
Resztę dnia w większości przeleżałam. Dopiero wieczorem uspokoiły mnie pieczenie babeczek i głos Szczura w telefonie. No i całe szczęście, że istnieją zwierzęta. Bestia przyszedł do mnie, jak tylko usłyszał, że siadam w fotelu. Wtarabanił się na mnie i przez kilkanaście minut tak siedział, mrucząc.
 
11.10
Jesienny las...
Niezależnie od pory roku, las to miód na moją duszę.
Postcrosserka z Niemiec, do której wysyłam w tym tygodniu karteczkę, prosi piszących o odpowiedź na pytanie:
"Can you give me your good-mood word, something that makes you smile? (Someone told me cappuccino, April or bookstore. I like beachtowel.)"
Moje "good-mood word" to las.
 
 



 
20.10
Pierwszy raz od dziesięciu dni mieliśmy dzisiaj bezchmurne niebo i słoneczko. Od razu przyjemniej w pracy...
 
23.10
W zasadzie już każdy mój znajomy zna kogoś, kto miał wirusa lub był na kwarantannie. Po pracy staram się być maksymalnie zajęta i wykonywać jedną czynność po drugiej. To mi dobrze robi, a do tego znowu nadrobiłam trochę zaległości. Zazwyczaj dopiero nocą zaczynają mnie nachodzić naprawdę ponure myśli. Często przychodzą w dopracowanych kostiumach koszmarów, kiedy indziej nie mają nawet masek. Nocami wypełza także smutek po śmierci Piesy, ale na to już w ogóle nie ma rady. Zawsze długo przechodziłam żałobę, więc i tym razem dzień, gdy pogodzę się z tym, że jej nie ma, pewnie nieprędko nastąpi.
W tym tygodniu wydarzyło się jednak kilka dobrych rzeczy, które chcę zapisać.
Przede wszystkim w środę mama odebrała wyniki badań. Lekarka potwierdziła, że są w porządku. Bardzo się tym czekaniem na wyniki martwiłam, w obecnej sytuacji jeszcze bardziej niż zwykle, więc poczułam, że jeden duży kamień spadł mi z serca.
Jak co roku wzięłam udział w halloweenowej wymianie pocztówek. Co prawda wkurzyło mnie, że cena listu zagranicznego wzrosła z pięciu do ośmiu złotych i jest teraz wyższa niż w wielu państwach Unii. Jakbyśmy już i tak nie płacili za wysyłanie więcej niż inni! Prędzej jednak odmówię sobie nowych gaci niż wysłania paru pocztówek od czasu do czasu, choćbym miała nosić te same ciuchy, aż mi się przetrą na zadku (mam w tym trochę doświadczenia). Halloweenowa wymiana zawsze sprawia mi radość, bo łatwo wtedy o kartki z motywami czarownic, czarnych kotów, duchów, postaci z podań i legend. Od dziecka lubię takie klimaty.
 
29.10
W niedzielę zrobiłam coś, co w dzieciństwie bardzo chciałam zrobić: wzięłam udział w ogólnopolskim dyktandzie. Długo marzyłam o "dorosłym" dyktandzie, kiedy jeszcze nie byłam pełnoletnia, a później na wiele lat o sprawie zapomniałam. Przypomniałam sobie dopiero w październiku tego roku, gdy zobaczyłam reklamę na fejsie. W tym roku dyktando miało odbyć się online, co dodatkowo mnie zachęciło do udziału. Wysłanie zgłoszenia nic nie kosztowało. Pomyślałam sobie: co mi szkodzi, raz kozie śmierć!
Jak było? Całkiem fajnie, mimo że nie wygrałam nowego laptopa ani aparatu fotograficznego. Lektor czytał fragment z "Lalki", gdzie Rzecki rozmawia z subiektami i Mraczewskim - Rzecki jakoś mnie od liceum prześladuje. Jeśli chodzi o ortografię, nie było trudno, aczkolwiek pojawiło się jedno nieznane mi słowo, w którym od razu walnęłam byka: "fontaź". Większym wyzwaniem okazała się interpunkcja. Nasadziłam tych błędów interpunkcyjnych trochę, bo w kilku miejscach nie umiałam wyczuć, czy to już nowe zdanie, czy dalej zdanie wielokrotnie złożone. Najmniej przyjemne było to, że ostatnich kilku słów nie napisałam w ogóle, ponieważ nagranie nagle się urwało. Z późniejszych komentarzy na fejsie wynika, że inni też tak mieli, więc przynajmniej wiem, że to nie wina mojego laptopa. Myślę jednak, że to się nie powinno zdarzyć. Sprzęt powinien być przetestowany na maksa przed konkursem, szczególnie że w pierwszym etapie sprawdzania prac robił to komputer, więc taka wpadka pozbawiła wiele osób szans na wyższe miejsca (komputer brak słowa traktował jako tyle błędów, ile w tym słowie było znaków).
Ostatecznie wylądowałam w okolicach pięćdziesiątego miejsca, chociaż zdaję sobie sprawę, że byłabym wyżej, gdyby nie problemy techniczne. Według komputera miałam 96,20% zgodności z tekstem. Ale nawet bez tych problemów nie znalazłabym się w ścisłej czołówce, a pięćdziesiąte miejsce na zgłoszonych dziewięćset osób to i tak nieźle. Do konkursu mogę się zgłosić znowu za rok czy dwa, jeśli dożyję, a najważniejsza w tym jest zabawa i możliwość sprawdzenia się.
Przygotowując się do dyktanda, przez pewien czas codziennie wieczorem czytałam słownik. To mi dużo dało. Wreszcie rozjaśniło mi się kilka ortograficznych wątpliwości. Dowiedziałam się też zupełnie nowych rzeczy - lubię to uczucie. W tym roku strasznie mi brakuje nowych doświadczeń, więc tym bardziej się cieszę, że wzięłam udział.
Na zdjęciu Bestia traktuje słownik jak poduszkę.
 
 


30.10
Od ładnych kilku lat próbuję uzbierać pocztówki ze wszystkich państw Afryki. Mam ich już dużo więcej niż mi brakuje, ale w pewnym momencie nastąpiła stagnacja. Wiadomo - pandemia, zamykanie granic, ludzie tyle nie podróżują i tak dalej. Dlatego nie spodziewałam się, że nagle w dwa dni pod rząd pojawią się oferty pocztówek z Afryki. Aż tu nagle w tym niezbyt wesołym tygodniu... w środę pojawiła się propozycja odnośnie kartek z Lesotho i Eswatini, a dzisiaj - z Botswany. (Te państwa jest już naprawdę hardkorowo zdobyć. Znacie kogoś, kto był w Lesotho? Nawet nie wiem, czy to słowo się odmienia.)
Pocztówki mogą przyjść dopiero za kilka miesięcy, ale jeśli tylko nie zaginą w akcji, to będę się bardzo cieszyć.
 
1.11
W tym roku chyba po raz pierwszy bałam się na myśl o Halloween.
Bałam się dlatego, że w ciągu kilku lat jeżdżenie do Szczura na weekend zahaczający o Halloween i Wszystkich Świętych stało się dla mnie rytuałem. Rytuałem o tyle ważnym, że prawie co roku to pierwsze od początku roku szkolnego dni, gdy da się pojechać do Nory pociągiem na dłużej niż jeden dzień. Zawsze czekam na nie od początku września i w gorszych chwilach o nich myślę, a atmosfera też jest wtedy szczególna. Na osiedlu Szczura dzieci naprawdę obchodzą Halloween, a 1 lub 2 listopada można pojechać na Powązki, dokąd mamy blisko. W tym roku postanowiliśmy nie korzystać z komunikacji miejskiej, jeśli tylko się da. W związku z tym do ostatniej chwili bałam się, że Szczurowi coś lub ktoś przeszkodzi przyjechać do mnie samochodem i że będę miała doła jak Rów Mariański.
Ale udało się. Szczur przyjechał, a ja zaplanowałam romantyczny nastrój na wieczór. Były dynie, chociaż nie powycinane, świeczki, halloweenowe słodycze, drobne dekoracje (przydałby się jeszcze jakiś obrusik z motywem jesiennym, ale ni mam) i minipizze. No i sama się zdziwiłam, jak dobrze się dzięki temu wszystkiemu czułam. W sobotę zasnęłam jakoś po północy i pierwszy raz od tygodnia nie męczyła mnie bezsenność. Wróciliśmy nawet do naszego opowiadanego RPG-a.
Co do cmentarzy, planowałam odwiedzić ten najbliższy w środku nocy, gdy już nikogo pod lasem nie będzie, ale że cmentarze zamknięto, odbiję to sobie innym razem.
Skorzystałam też z przecen przed Halloween i kupiłam sobie strój do przebierania się za banshee.
 
7.11 
Kot mi się zatkał. Tak dosłownie: nagle przestał oddawać mocz i zaczął odmawiać picia.
Wczoraj i dziś był u wetki, miał zrobione badania. Okazało się, że ma stan zapalny układu moczowego. Wetka stwierdziła, że to wygląda na problem na tle psychicznym. Możliwe, że przeżył śmierć Piesy, chociaż w ostatnim czasie było też sporo małych zmian (tata kupił inny piasek do kuwety, miska Piesy została zlikwidowana, a przez pogodę Bestia rzadko wychodzi na balkon). Dostał antybiotyk, nospę i furaginę, a także preparat pobudzający wydzielanie serotoniny. To, co się dało (miska, kuweta), przywróciliśmy w domu do normy.
Wczoraj bardzo się przeraziłam, gdy zobaczyłam Bestię w takim stanie - ciągle kucającego, naprężającego się, jakby próbował oddać mocz i nie mógł. Jednocześnie gdy to się działo, dostałam wiadomość o nagłych zmianach w pracy od poniedziałku. Kompletnie mnie to wszystko przytłoczyło, wpadłam w panikę po powrocie do domu i zaatakowało mnie pięć psychosomów. Sama też staram się więc dojść do siebie. Postanowiłam dziś odpocząć, a jutro zająć się planowaniem pracy.
Dzisiaj wetka stwierdziła, że Bestii miejsca intymne wyglądają już trochę lepiej. Po lekach kot jest bardziej ospały, ale zachowuje się jak to on, poza sikaniem i piciem. Sika po trochu w dziwnych miejscach zamiast do kuwety. Trochę go oszukujemy, żeby pił, bo z własnej woli do miski z wodą nie podchodzi. Wczoraj mama wpadła na pomysł dawania mu po kropelce wody na łapkę. Pozlizywał w ten sposób 10 mililitrów, to go trochę przekonało i wypił też wodę normalnie, z miski. Dziś dostał mięsko w miseczce z wodą. Wypił wodę, żeby dostać się do mięska.
 
8.11
Bestia znowu zjadł mięso z wodą, wypijając wodę. Udało się podać mu leki bez większych komplikacji. Przez większość popołudnia spał, ale przychodził zainteresowany, gdy słyszał krojenie mięsa. Wskakiwał też na okno balkonowe, żeby sobie posiedzieć na parapecie. Po przyniesieniu kuwety na górę wchodził do niej kilka razy, próbował tam siusiać, ale efekty ciężko ocenić, bo skrupulatnie zasypał.
 
9.11
Kot dzisiaj sam trzy razy podszedł do miski, żeby się napić. Po południu już nie podchodził, ale za to dwa razy wypił porcję wody podaną razem z mięsem. Nie załatwiał się na meblach i szmatach, tylko kilka razy skorzystał z kuwety. Trudno ocenić, ile tam wysikał, ale przynajmniej widać, że to robi.
Wieczorem kot przyszedł do mojego pokoju i usadowił się na krześle, z którego chwilę wcześniej wstałam. Dostawiłam sobie drugie krzesło obok. Bestia pozwalał się głaskać, był rozluźniony. Mruczał. Wyjęłam kocimiętkę i posypałam nią swoje ubrania. Reakcja była natychmiastowa: wgramolił się na moje kolana, ocierał się i mruczał, a potem położył się i został tak na dłuższy czas. Mam nadzieję, że to też świadczy o lepszym samopoczuciu.
Jutro Bestia ma kolejną wizytę. Wydaje się, że powoli wraca do normy, chociaż z tym piciem trzeba go nadal trochę oszukiwać. Załatwia się teraz tylko do kuwety. Łobuziak nauczył się, o jakich porach dostaje tabletki, i gdy ten czas się zbliża, ukrywa się pod łóżkami albo wciska się w kąt za zmywarką. Wyraźnie boi się też przechodzić przez korytarz na parterze, którzy kojarzy się mu z wizytami u wetki. Jeśli już musi, przebiega przez niego jak strzała.
Kolejne wyzwanie na dziś: co zrobić, żeby łóżko nie pachniało kocurem.
 
10.11
Felek był na kontroli. Wetka chyba też uważa, że robi postępy, bo jeśli wszystko będzie w porządku, następna wizyta dopiero za tydzień. Musi jeszcze przez ponad tydzień brać antybiotyk, a potem ma mieć dietę na problemy urologiczne. Załatwia się do kuwety, a z piciem trochę go podchodzimy, żeby pił częściej.

13.11
To był wyczerpujący tydzień. Problemy zdrowotne taty, leczenie Bestii, przyzwyczajanie się do zupełnie nowej formy pracy, a dzisiaj na dokładkę dentysta. Czas na relaks z książkami, kocykiem, świeczką i jakąś pachnącą herbatką.
 
16.11
Szukam filmów na okres okołoświąteczny, które współczesna młodzież nazwałaby "cringe". Powiedzmy, że filmów typowo świątecznych oraz starych komedii romantycznych, gdzie wszelkie problemy rozwiązują się w dwie godziny. Najmilej widziane lata dziewięćdziesiąte. Dlaczego? A bo takie mi w pewnych okolicznościach poprawiają nastrój, a filmy Miyazakiego już wałkowałam. 
 
17.11
Uwielbiam pocztówki. Mimo to w Postcrossingu najbardziej lubię krótkie informacje o życiu ludzi z różnych miejsc na świecie, które zdarzają się na pocztówkach.
Migawka z Uralu:
"Life in the Urals is not bad. We have beautiful nature and many rivers, mountains and taiga. Perm is a huge city along the Kama river. There is no way to build a metro because of the landscape, so driving around the city is like a tourist quest. You can read about our region and city on the Internet.(...) We don't have the sea. That's why I fly to Crimea every year. This is my place of power."
 
18.11
Po długich zmaganiach nareszcie udało się pobrać Bestii mocz do badania.
Od wczoraj próbowaliśmy wszystkiego, co podpowiedzieli wetka, kuzyni i randomowe ludki w Internecie. I mogę już wyrazić opinię na temat tych metod:
1. Specjalny żwirek o mniejszej granulacji, pod którym mocz ma się gromadzić.
Nie wiadomo, czy by się gromadził, czy nie, ponieważ Bestia po wymianie jego żwirku na ten odmówił sikania w ogóle. Sprawdził tylko łapą, co to jest, i nawet do kuwety nie wskoczył. Całe wczorajsze popołudnie uparcie trzymał mocz, dopóki nie dostał z powrotem swojego żwirku.
2. Pozostawienie kuwety pustej.
Jak wyżej. Nawet do niej nie wchodzi.
3. Kuweta z maleńką ilością "właściwego" żwirku.
Kot kilka razy wskakiwał, z frustracją rozgrzebywał tę odrobinę żwirku, po czym wychodził. Kilka razy kucnął, ale bez efektu.
4. Podstawianie talerzyka pod ogon załatwiającemu się kotu
Jak tylko Bestia poczuł, że ktoś mu podkłada pod ogon coś zimnego, wyskoczył. Z godnością udał się na kanapę, żeby tam odpoczywać od otaczających go parweniuszy.
Byłam cała w nerwach, bo w wyniku tych manipulacji kot nie załatwiał się od rana i martwiłam się, żeby znowu się ze stresu nie zatkał.
W końcu po wizycie u weterynarza Bestia pobiegł z prędkością światła do kuwety i tam załatwił się na cienkiej warstwie normalnego żwirku. Materiał do badań pobraliśmy stamtąd strzykawką. Mam nadzieję, że to wystarczy, inaczej się chyba załamię.
(dopisane później) Uff. Wystarczyło.
 
19.11 
Są już wyniki badań Bestii. Podobno nie jest źle. Najważniejsze, że nerki w porządku. Ma jeszcze stan zapalny dróg moczowych i zostaje na furaginie, ale nie musi już brać antybiotyku. Teraz ma jeść specjalną karmę dla kotów z problemami z układem moczowym.
Trochę się martwię tą karmą, bo wszystkie karmy typu "urinary" mają w składzie drób, a Bestia prawdopodobnie ma alergię na kurczaka. Odkąd nie je kurczaka w żadnej postaci, nie ma żadnych objawów alergii - ustały problemy z oczami, a wydrapana rana zagoiła się. Indyk może być. Na razie nie udało mi się jednak znaleźć karmy "urinary" w stu procentach bez kurczaka.
 
24.11
W piątek spadł pierwszy śnieg w tym roku szkolnym. Nie było go dużo i zaraz stopniał, ale udało mu się mnie zaskoczyć. Akurat wybierałam lampion w kwiaciarni, bo umyśliłam sobie, że skoro do samych świąt mam być głównie w domu, to przynajmniej zrobię lub kupię wszystkie ozdoby, o jakich od kilku lat marzyłam. No i wybrałam ten lampion: biały, duży, mogący pomieścić świeczkę prawdziwą albo ledową. Wtedy do sklepu weszła córka kwiaciarki i oznajmiła, że śnieg pada. I rzeczywiście - przez kilka krótkich chwil prószył.
Dzisiaj z kolei uczyłam się robić świątecznego skrzata. Zaczęłam od najprostszego, który nie wymaga szycia. Jest milusi w dotyku. Chciałabym obdarować skrzatami kilka osób, ale bór raczy wiedzieć, czy wystarczy mi na to energii. 


 
 
26.11
Rano mój nastrój poszybował w górę, gdyż zaobserwowałam na orzechu nowego ptaszka. Początkowo nie wiedziałam, jaki to gatunek. Ptak był rozmiaru sikorki lub trochę większy, na głowie miał czerwoną czapeczkę, a na czarnym grzbiecie białe wzory. Śliczny! Nigdy jeszcze go tu nie widziałam. Przejrzałam ptaki śpiewające w przewodniku i... nic. Przeglądałam więc dalej i dalej, i jeszcze raz, aż w końcu sobie uzmysłowiłam, że to dzięciołek, nasz najmniejszy dzięcioł. Tego się nie spodziewałam.
Chciałabym, żeby dzięciołek przyleciał znowu.
 
27.11
W tym tygodniu miałam mniej pracy zdalnej, więc wykorzystałam czas na inne sprawy. Umyłam trochę okien, posprzątałam różne graty, kupiłam prezenty i takie tam. Teraz czas na upominki roboty własnej.
W okresie przedświątecznym warto też być czujnym, nawet w mediach społecznościowych, bo pojawiają się różne pozytywne inicjatywy. Ja dowiedziałam się o akcji robienia prezentów mikołajkowych dla pensjonariuszy DPS-u i postanowiłam dołączyć. Mama też chciała pomóc. W wyznaczonym dniu na grupie pojawiły się listy, spośród których należało wybrać sobie jeden i na jego podstawie zrobić paczkę. Większość seniorów życzyła sobie słodyczy i kosmetyków, choć zdarzały się też oryginalne życzenia. Tuż przed mikołajkami paczki mają trafić do DPS-u, aczkolwiek Mikołaj raczej nie wejdzie z powodu reżimu sanitarnego - paczki rozdają pracownicy. Moja jest już gotowa. Niebawem jadę ją przekazać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz