niedziela, 17 października 2021

[122] Świętokrzyskie czaruje (cz. I)

 
Dość długo zastanawiałam się, gdzie pojechać w tegoroczne wakacje. Po zeszłorocznym kryzysie i niełatwej wiośnie nie czułam się na tyle pewnie, żeby udać się w zupełnie nowe miejsce, ale nie chciałam też przez całe lato ograniczać się do jednodniowych wypadów. Rozważałam kilka miejsc, aż w końcu postawiłam na Góry Świętokrzyskie. Minęły cztery lata od poprzedniego wyjazdu ze Szczurem w te okolice, a ponieważ okolice Kielc mnie wtedy urzekły, uznałam, że to dobry pomysł. 
 
W spotach reklamowych promuje się województwo świętokrzyskie hasłem "Świętokrzyskie czaruje" - i to prawda. Nie do końca uświadamiam sobie, co składa się na atmosferę, która mnie tam przyciąga i działa tak kojąco, ale moim zdaniem trudno o lepsze hasło.

 
23.07
Od wczorajszego wieczoru jesteśmy w Kielcach i bardzo mnie to cieszy. Co prawda, wczoraj mimo starań nie obeszło się bez stresu przed podróżą i buntu brzucha, ale już na spacerze przed snem poczułam odprężenie.
W nowym miejscu, zaraz na parkingu, powitał nas sympatyczny zwierz - jeż. Na zdjęciu zrobionym mu po ciemku niewiele widać (tylko jeśli maksymalnie rozjaśnię ekran), ale musiałam je pstryknąć, bo się ucieszyłam. Już od paru lat nie spotkałam jeża, więc uważam to nieoczekiwane spotkanie za dobrą wróżbę. Jako drugi wyszedł nam na powitanie przemiły gospodarz, mimo późnej pory zagadując nas na amen.
Pomieszkujemy w miejscu, które już znam, a w którym moim zdaniem w powietrzu unosi się magia. I nie mam tu na myśli świętokrzyskich podań o czarownicach i o diabłach, tylko kojącą atmosferę. Jesteśmy w jednym z największych polskich miast, tymczasem w bliskim sąsiedztwie jest park krajobrazowy, trochę dalej rezerwat. Przed snem za oknem mojego pokoju zbiera się orkiestra koników polnych, a rano budzą mnie głośne okrzyki kur.
Po wczorajszym dniu byliśmy bardzo zmęczeni, więc rano wygrzebaliśmy się późno, na totalnym luzie. W hotelu już nikogo z gości nie było, kiedy udawaliśmy się zwiedzać, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Cudownie jest nie czuć presji. Wyjątkowo odpuściłam sobie nawet zajmowanie się gąsienicami, nakarmionymi obficie przed wyjazdem.
Pojechaliśmy na Kadzielnię - wzgórze zbudowane z wapieni, na którym znajduje się rezerwat przyrody. Mimo bliskości tego miejsca ostatnim razem nie zwiedziliśmy go, chyba po prostu zabrakło nam czasu na wszystkie tutejsze atrakcje. Jak rzecze Wikipedia, Kadzielnia mogła być pogańskim miejscem kultu, ale nie ma na to przekonujących dowodów. Pewne jest to, że przez lata eksploatowano tu skały wapienne, a obok Jeziora Szmaragdowego, które powstało w dawnym kamieniołomie, trudno przejść obojętnie. Niestety, nie udało nam się zwiedzić jaskiń, bo obowiązuje tam rejestracja. Poszliśmy na górę najwyżej jak się dało bez wspinaczki, a w drodze powrotnej popatrzyliśmy na okolicę z miejsca widokowego u stóp pomnika. Trochę brakuje tam tabliczki informacyjnej - dopiero Wikipedia powiedziała mi, że jest to pomnik Bojowników o Wyzwolenie Narodowe i Społeczne.
 
 


 
 
 
 
Na terenie rezerwatu widziałam mnóstwo motyli: pawiki (ich było najwięcej, szczególnie w jednym miejscu, gdzie okupowały nieznaną mi kwitnącą roślinę), admirały, bielinki, jednego modraszka.
Wieczorem Szczur zabrał mnie na spacer po okolicy, czyli do lasu wchodzącego w skład parku krajobrazowego. Po drodze zobaczyliśmy klasztor na Karczówce i kilka kapliczek, zahaczyliśmy też o punkt widokowy z panoramą Kielc. Oj, niełatwo mi było iść kamienistą ścieżką po zmroku, zwłaszcza że odzwyczaiłam się zupełnie od chodzenia po jakimkolwiek trudniejszym terenie. Trzy razy miałam skurcze mięśni pośladków. Ale z pomocą Szczura dałam radę i to jest najważniejsze.

25.07
Wczoraj zdobyliśmy Łysicę. Mam sentyment do tej góry, bo był to bodajże drugi z kolei szczyt, na który o własnych siłach weszłam. W przeciwieństwie do poprzedniego razu, miałam na sobie porządne górskie buty, więc wchodziło i schodziło mi się lepiej. Owszem, niektóre odcinki przysparzały mi trudności, szczególnie ostatni, gdzie idzie się między największymi kamieniami. Każde wyjście w góry traktuję jako okazję do kontaktu z przyrodą, ale też jako wyzwanie dla mojego układu przedsionkowego i koncentracji uwagi. Kiedy udaje mi się zrobić coś, co wymaga pokonania własnych słabości, na przykład przełamania obaw przed utratą równowagi, jestem z siebie dumna. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież chodzę po prostych trasach. Cóż... obiektywnie znaczy obiektywnie, a mój układ przedsionkowy ma swoją skalę i to w niej zdobywam punkty. 

 






Niestety, reszta dnia nie pozwoliła mi wypocząć po wycieczce w góry. W hotelu, gdzie wynajmujemy pokoje, odbywało się wesele. Przez cały dzień zza mojego okna dobiegało irytujące buczenie wentylatora, a wieczór był mocno dyskomfortowy sensorycznie. Nie wiem, co bardziej mnie denerwowało - głośne basy, których nie cierpię, krzyki bawiących się ludzi czy hołubce o drugiej w nocy. Miałam nadzieję, że godzinę po oczepinach towarzystwo zacznie się rozchodzić, jak to zwykle bywało na weselach w mojej rodzinie. Gdzie tam! - wyszło na jaw, że górale potrafią się bawić do bladego świtu. Im bardziej goście byli pijani, tym donośniej krzyczeli i śpiewali (między innymi "Aaaalee za to nieedziela, nieeedziela będzie dla nas"). Nie zrobiłam wieczorem nic dla siebie poza nakarmieniem gąsienic, nawet na czytaniu nie umiałam się skupić. W końcu o drugiej wzięłam lek nasenny i padłam na łóżko. Nie wiem, o której impreza się skończyła, ale na szczęście lek zrobił swoje - szybko zasnęłam. Cztery godziny później obudziła mnie błoga cisza. Otworzyłam na chwilę oczy, sprawdziłam godzinę na ekranie telefonu i ponownie zasnęłam.
W związku z nocnymi hałasami dzisiaj zorganizowaliśmy sobie dzień bardziej luzacko. Na obiad umówiliśmy się wcześniej, po obiedzie poodpoczywaliśmy osobno, wieczorem połaziliśmy po okolicy... Najważniejszym punktem dnia było zwiedzanie zamku w Chęcinach. Jeżeli znacie historię o tym, jak królowa Bona w pośpiechu wyjechała z Polski, zabierając ze sobą drogocenny skarb, to może Was zaciekawi, że właśnie w Chęcinach przechowywała swoje kosztowności.
Obecnie próżno szukać na zamku skarbów z lat jego świetności, ale z wież roztacza się piękna panorama okolicy. W sezonie letnim po dziedzińcu przechadzają się pracownicy zamku w średniowiecznych strojach, między innymi zaskakująco sympatyczny kat. Można też przymierzyć elementy rycerskiej zbroi, zakuć się w dyby, sfotografować się z koniem lub Kostkiem, zobaczyć krzyżackiego jeńca czy popodziwiać herby szlacheckie. Część atrakcji może się wydawać dziecinna, ale czemu by się trochę nie powygłupiać?
Miałam dzisiaj wymarzoną pogodę do fotografowania zamku. Początkowo nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw - od rana prażyło słońce, na niebie nie wisiała ani jedna większa chmura. Spodziewałam się, że podczas naszej wycieczki w samo południe zdjęcia wyjdą beznadziejnie. Jakże się zdziwiłam, gdy po naszym wejściu na teren zamku nagle zerwał się silny wiatr! Z minuty na minutę zrobiło się pochmurno. Dzięki temu zamek zapozował dokładnie tak, jak lubię najbardziej.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz