niedziela, 24 października 2021

[123] Świętokrzyskie czaruje (cz. II)

 
[Jeśli chcesz przeczytać poprzednią część posta, kliknij tutaj.]
  

26.07
O tym dniu niczego na bieżąco nie zanotowałam, ale sądzę, że warto skrobnąć kilka słów, żeby zachować go w pamięci. Odwiedziliśmy bowiem dwa miejsca mniej popularne, których próżno szukać w zestawieniach największych atrakcji okolicy Kielc: Jaskinię Zbójecką w okolicach Łagowa i pałac Tarłów w Podzamczu Piekoszowskim.
Jaskinia Zbójecka nie jest tak oblegana przez turystów jak jaskinia Raj czy te na Kadzielni - nie trzeba kupować biletu ani zapisywać się z kilkudniowym wyprzedzeniem na określony dzień i godzinę. Znajduje się w wąwozie Dule i należy do najdłuższych jaskiń w regionie świętokrzyskim. To właśnie z nią wiąże się legenda o zbóju Madeju. Na tablicy informacyjnej przeczytałam, że występują tam rzadkie w Polsce pająki i owady, a także trzy gatunki nietoperzy: nocek rudy, nocek duży i podkowiec mały. Wewnątrz znaleziono ceramikę pochodzącą prawdopodobnie z XI lub XII wieku. 
Pałac Tarłów to klimatyczne ruiny XVII-wiecznej rezydencji magnackiej. Według legendy zostało tam ukryte złoto konfederatów, którego nigdy nie odnaleziono. Chodząc po pałacu, nie szukałam jednak skarbu, tylko fotografowałam piękne fragmenty murów i wszędobylskie rośliny. Podobnie jak inne budynki pozostawione przez ludzi samym sobie, także i ten przejęła natura - znalazłam nawet młody jarząb, idealny dla moich gąsienic znamionówek.
W ruinach spotkaliśmy tylko trzy zwiedzające kobiety, a w jaskini parę z dziećmi, więc to idealne miejsca na krótkie, spokojne wycieczki.






 
27.07
Dzisiaj udało mi się w miarę wcześnie wstać (tak, w wolne dni dziewiąta to dla mnie wcześnie), więc dość żwawo wybraliśmy się do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Tym razem zdecydowaliśmy się na fragment szlaku z Bodzentyna do Świętej Katarzyny, biegnący przez charakterystyczną Puszczę Jodłową. Trudnych podejść po drodze nie było, dlatego nie musiałam walczyć ze swoimi słabościami jak na Łysicy. W zamian szlak totalnie mnie zauroczył pod względem przyrodniczym i narobił mi takiego smaka na więcej, że następnym razem pewnie będę chciała przejść cały.
W czasie krótkiego spaceru zdążyliśmy zaobserwować trzy mrowiska, ropuchę i cztery małe ropuszki, ciekawe grzyby, przepięknego owada i największego ślimaka, jakiego dotąd w Polsce widziałam. Miałam przy sobie linijkę, więc Szczur jako dyżurny metrolog może potwierdzić: stwór mierzył około piętnastu centymetrów! Szok! 
 





 
Dlaczego w takim razie nie połakomiliśmy się na cały szlak? Ano dlatego, że umyśliliśmy sobie przed obiadem zobaczyć jeszcze zamek biskupów krakowskich w Bodzentynie. Niestety, ruiny tego zamku są w kiepskim stanie i grożą zawaleniem, więc nie da się się zbyt blisko do niego podejść. Na razie mury zostały tylko prowizorycznie zabezpieczone drewnianymi konstrukcjami i ogrodzone, żeby nikomu nie stała się krzywda. Przeczytałam jednak w Internecie, że podobno istnieją szanse na renowację zamku w najbliższych latach.




 
28.07
Nadszedł ostatni dzień pobytu w Kielcach. Zastanawiałam się, co moglibyśmy jeszcze zobaczyć, skoro po południu musimy zjeść obiad i spakować się. Ostatecznie zaproponowałam, żebyśmy wybrali się do rezerwatu Skałki Piekło pod Nakłaniem. Tamtejsze formacje skalne zaciekawiły mnie, gdy czytałam posty na blogach podróżniczych.
Do rezerwatu z Kielc jedzie się niecałą godzinę, a później niebieski szlak przez las powinien  doprowadzić wędrowca do celu. Niestety, nas nie doprowadził. Prawdopodobnie byliśmy już niedaleko środka lasu, gdzie znajdują się skałki, kiedy natknęliśmy się na... zakaz wstępu i plac budowy, których nijak nie dało się ominąć. Myślę, że to raczej tymczasowe, ale poczułam się rozczarowana i zła na ludzi. Nie rozumiem, dlaczego informacji o niedostępności drogi do skałek nie można było umieścić na samym początku szlaku, żeby człowiek nie szedł na darmo. Przez to, że przeszliśmy większość tego szlaku, nie mieliśmy już czasu na zmianę planów. Sama droga przez las była przyjemna, zacieniona, ale nie tak atrakcyjna przyrodniczo jak na przykład szlak przez Puszczę Jodłową.
Aby trochę więcej skorzystać na tej wycieczce, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Zagnańsku - miejscowości, gdzie rośnie słynny dąb Bartek. Muszę przyznać, że na początku trochę mi się nie chciało. Bartka widziałam już kilka lat temu, a po nieudanej wyprawie buzowały we mnie negatywne emocje. Dobrze się jednak stało, że posłuchałam Szczura, bo widok wiekowego drzewa poprawił mi humor. Staruszek przeżył kolejnych parę lat bez szwanku i oby tak zostało jak najdłużej.
Przed odjazdem wykorzystałam czas, gdy Szczur drzemał, żeby zajrzeć do pobliskiego ogrodu botanicznego. Wprawdzie nie miałam czasu na dokładne obejście całego terenu i obejrzenie wszystkiego, ale towarzystwo roślin pomogło mi zrelaksować się przed podróżą samochodem. Największe wrażenie zrobiły na mnie kwiaty jeżówki, które przyciągały całe rzesze rusałek i trzmieli. Może warto zastanowić się nad zasadzeniem tej rośliny w ogrodzie rodziców!
 
 





 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz