poniedziałek, 31 stycznia 2022

[127] Pamiętniki jesienne

 
10.09
Rzadko trafiam na książki dla dzieci, które chcę mieć na własność, a nie tylko przeczytać. Do wielu książek z dzieciństwa mam sentyment, ale współczesnym nie jest łatwo aż tak mnie do siebie przekonać. Ostatnio udało się to "Niani Mani".
Tytułowa Mania, która pod nieobecność rodziców zajmuje się Jaśminą i Jasiem, jest genialna! Najbliżej jej chyba do Pippi Pończoszanki. Gdy tylko rodzice znikają z pola widzenia, sprawiająca zupełnie przeciętne wrażenie niania zrzuca płaszcz i czapkę, odkrywając swoje tęczowe włosy i luzacki strój. Szalona niania każdy nudny obowiązek czy problem do rozwiązania umie zmienić w pyszną zabawę, tak że dzieci mają wrażenie, iż to one się nią opiekują. Przy okazji w nienachalny sposób zostają poruszone różne ważne kwestie. Na przykład niski wzrost Mani, niewiele wyższej od podopiecznych, może być dobrym punktem wyjścia do rozmowy z dziećmi o osobach o wzroście niższym lub wyższym niż przeciętny.
Jeżeli macie dzieciaki w wieku docelowym, moim zdaniem warto im poczytać.

24.09
Minęły trzy tygodnie od rozpoczęcia roku szkolnego. W tym czasie prawie nie pisałam i ogólnie mało mnie było w mediach społecznościowych. Jakoś nie czułam takiej potrzeby.
Sama się zdziwiłam, jak łatwo było mi tym razem wrócić do pracy po wakacjach - dużo łatwiej niż w poprzednich latach, a zwłaszcza rok temu. Może to dlatego, że nareszcie nie czuję presji, aby robić wiele rzeczy naraz. Fakt, że od początku roku parę nieprzyjemnych sytuacji zdążyło mi się przytrafić. W moim zawodzie zawsze zabiera się część pracy do domu, także w sensie emocjonalnym, i to jest nieuniknione. Postanowiłam jednak, że popracuję nad zachowywaniem pewnej równowagi pomiędzy "wpracowym" a "własnym", co w zeszłym roku było niemożliwe.
Chcę teraz bardziej skoncentrować się na innych obszarach życia, zwłaszcza zadbać o relacje, które zaniedbałam. (Jeśli już miałam czas po pracy, to i tak zazwyczaj brakowało mi energii na dodatkowe kontakty z ludźmi.) Zamierzam też wrócić do swoich równie zaniedbanych zainteresowań, dalej rozwijać się w niektórych dziedzinach nie związanych z pracą i powoli nadrobić zaległości zdrowotne. Trochę to zabawne, ale nigdy nie robię postanowień noworocznych, a na początku roku szkolnego postanowienia układają się same.
W międzyczasie "trochę" się wydarzyło: pierwszy raz od dwóch lat byłam w operze z koleżanką, wzięliśmy ze Szczurem udział w Industriadzie, a nawet udało mi się (nareszcie!) zwiedzić komnaty Zamku Królewskiego w Krakowie. Podtrzymywałam na duchu przyjaciółki, które miały problemy. Zaczęłam czytać kilka książek naraz i póki co skończyłam tylko jedną. Wypuściłam kilkadziesiąt motyli. Wyjątkowo wcześnie jak na mnie rozpakowałam swoją wakacyjną walizkę (rok temu stała aż do listopada...). Jedyne rzeczy, których wciąż mi się nie udało zacząć, to edytowanie zdjęć, nadrabianie zaległości na blogu i powrót do systematycznych ćwiczeń - ale jesień jest długa...
Poza tym we wrześniu dotarła do mnie pocztówka z Eswatini (dawniej Swaziland). Kartka od stycznia czekała na tamtejszej poczcie, aż będzie możliwa wysyłka, a potem musiała jeszcze przebyć całą drogę z Afryki. Mimo przygód dotarła cała i zdrowa.

3.10

Październik w tym roku powitałam z wyraźną ulgą.
Muszę przyznać, że wrzesień był wyjątkowo dobrym miesiącem. Udało mi się zrobić to, co sobie umyśliłam: zrealizowałam plany na trzy weekendy, w pracy uporałam się ze wszystkim na czas. Wrzesień zajmuje jedno z ostatnich miejsc na liście moich ulubionych miesięcy, bo nie dość, że z dnia na dzień muszę wrócić do pracy i zaczynają się chłodne dni, to jeszcze wszystko przypomina mi o śmierci wujka i Piesy. Tym razem jednak dał mi w kość dopiero ostatni tydzień. Miałam dużo zastępstw, martwiłam się o mamę w związku z problemami zdrowotnymi, musiałam pojechać do dentystki... a gdy nadszedł piątek i zdążyłam się nastawić, że wkrótce odpocznę w towarzystwie Szczura, on zadzwonił po drugiej w nocy. Okazało się, że dopadła go grypa żołądkowa.
W weekend czułam się tak sobie, bez ruszenia się z domu na dłużej trudno mi było odganiać lękowe myśli. Do obiadu nie potrafiłam na niczym się skupić. Najbardziej poprawiło mi nastrój upieczenie domowej pizzy w sobotę - nie da się ukryć, że jestem pizzożercą. W obydwa dni poszłam na wieczorne spacery po okolicy. Później nadrabiałam, ile mogłam, z drobnych domowych zaległości, czytałam kolejną książkę Nabokova, grałam w otome, bawiłam się z kotem. W niedzielę Szczur poczuł się lepiej i pierwszy raz odpaliliśmy Gamedec. Rozśmieszyło mnie, że gra zaczyna się od wyciągania młodzieży z wirtualnego świata.
Nie popieram podejścia behawioralnego, ale z jednym wyjątkiem - gdy chodzi o samą siebie. Jako nagrodę za przetrwanie września kupiłam sobie koc w kształcie syreniego ogona. Grzeje bez zarzutu, a jego dodatkową zaletą jest to, że płetwa ogonowa idealnie się nadaje dla Bestii, gdy chce pobyć blisko mnie, ale nie na kolanach.
 
 
 

9.10
Za uzbierane naklejki kupiłam w Stokrotce kubki z "Harry'ego Pottera" dla siebie i dla dzieci Włóczykija. Do zdjęcia ustawiłam cztery, bo dwa są takie same. Kubek z atrybutami Voldemorta świeci w ciemności, a pozostałe dwa czarne pod wpływem gorącego płynu pokazują niewidoczny pociąg do Hogwartu.
 
 
 

10.10
W ten weekend nareszcie udało mi się pochodzić po lesie. A tam jesień rozgościła się już na dobre: kolorowe liście, grzyby, szyszki... Po kilku tygodniach od ostatniego leśnego spaceru zaskoczyła mnie cisza - ptaki nie śpiewały, owady nie bzyczały (nawet komary!). Nad zalewem wędkował jeden jedyny pan i kaczki pływały tuż przy brzegu, nie niepokojone przez rozwrzeszczanych ludzi. Cieszę się, że Szczur doszedł do siebie po chorobie i mógł przyjechać, a pogoda dopisała.
 
 
 

13.10
Dzisiaj założono nam Internet światłowodowy. Ekipa przyjechała wcześnie rano, gdy byłam w pracy. Po powrocie zastałam brak Internetu i totalnie zdezorientowanych rodziców. Zestresowany tata wypalał jednego papierosa za drugim. Mama powiedziała, że panowie od Internetu byli mrukliwi i niewiele wytłumaczyli, a ona i tata nawet nie wiedzieli, o co pytać. Co do panów, wypowiedzieć się nie mogę, ale rodzice dość słabo ogarniają urządzenia, zwłaszcza nowe. 
Zgodnie z instrukcją sprawdziłam, czy modem jest prawidłowo podłączony, po czym zadzwoniłam na infolinię wypytać o dalsze wytyczne. Dzięki pani z infolinii wydedukowaliśmy, że trzeba jeszcze włączyć drugie urządzonko (chyba jest to przejściówka do światłowodu, ale bór liściasty raczy wiedzieć) i wcisnąć jeden przycisk na modemie. Uruchomiłam wi-fi na smartfonach i moim laptopie. Komputer mamy jeszcze nie zaskoczył, tak jakby nie widzi sieci, więc może potrzebny będzie kuzyn (kuzyn to wyższa instancja do spraw technologii).
Internet ma teraz działać o wiele szybciej niż do tej pory. Na razie zdarza się jednak, że któreś urządzenie przestaje łapać wi-fi.

24.10
U mnie już troszkę halloweenowo. Zrobiłam sobie jesienną dekorację w koszyku i wymieniłam się kilkoma pocztówkami. Ponieważ chciałabym zdobyć więcej halloweenowych pocztówek, biorę udział w loteriach. Jak dotąd udało mi się wygrać dwie.
W najbliższych dniach chcę spróbować upiec ciasteczka z migdałami zwane paluchami wiedźmy. Na razie mama zrobiła dwa takie paluchy przy okazji pieczenia innych ciastek. Wydaje mi się, że wyszły wystarczająco upiornie. Zjedliśmy je ze Szczurem, oglądając "Pogromców duchów".
 
 
 

4.11

Ostatnio znowu nic nie pisałam, a to dlatego, że dopadła mnie infekcja. Zaczęło się w połowie zeszłego tygodnia, od typowego dla mnie uczucia, że skóra jest bardziej wrażliwa i mnie "boli" - w ten sposób zwykle rozpoznaję, że coś mnie bierze, zanim pojawiają się konkretne objawy. Zdążyłam jeszcze odwiedzić dwa cmentarze - jeden z rodzicami, drugi ze Szczurem - i pójść do escape roomu ze Szczurem i z Marcinem. Infekcja na szczęście nie okazała się bardzo uciążliwa, głównym objawem był i jest katar. Obecnie już słabnie, ale po weekendzie nadal smarkałam, więc zadzwoniłam do lekarza i zostałam jeszcze w domu. Musiałam też odwołać wizytę u dentystki. W głębi duszy moje niegrzeczne "ja" ucieszyło się, że powrót do pracy nieco przesunął się w czasie, a z odwołania wizyty jeszcze bardziej. Narzekam tylko na ból łap, który zawsze towarzyszy infekcjom.
Jak na infekcję, moje samopoczucie psychiczne było i jest wyjątkowo dobre. Może przez to, że choróbsko raczej z tych lżejszych, a może dlatego, że aż przez półtorej roku nie złapałam żadnej infekcji, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Nie bez znaczenia wydaje mi się jednak fakt, że od miesiąca zażywam sertralinę. Lek na pewno już działa, bo zauważam u siebie bardziej pogodny nastrój i wzrost energii. Zadziwiająco szybko przychodzi mi robienie różnych rzeczy, za które zwykle najpierw długo nie umiem się zabrać, a później równie trudno mi je ukończyć. Jakoś tak... mało mi zostaje "na potem". I to jest fajne.
Jeśli chodzi o escape room, chyba w końcu udało nam się skompletować trzyosobową drużynę. Jeżeli Marcinowi się z czasem nie odechce, będziemy nabierać wprawy w rozwiązywaniu zagadek i stawać się coraz bardziej zgrani. Pokój był nietypowy, bardzo "techniczny" - wymagał rozpracowywania sposobów działania różnych mechanizmów i używania narzędzi (przede wszystkim rozkręcania). Całe szczęście, że był na pokładzie inżynier, bo sama na pewno nie wydostałabym się stamtąd.
Zainspirowana dekoracjami, które zobaczyłam w siedzibie pokoju zagadek, w niedzielę nieco udekorowałam swój pokój na Halloween. Rozwiesiłam sztuczne pajęczyny, zapaliłam świeczki, rozłożyłam "paluchy wiedźmy" i tematyczne słodycze. Szczur przygotował lampion z dyni, w której wyciął runę z uniwersum Warhammera. Wieczór spędziliśmy, oglądając "Beetlejuice" Tima Burtona.
Większość dekoracji szybko uprzątnęłam, ale aż do andrzejek będzie mi towarzyszyć wystawka z pocztówkami. W październiku tradycyjnie wzięłam udział w halloweenowych loteriach i wymianach, żeby zdobyć kilka nowych pocztówek do kolekcji. Na razie dotarła do mnie tylko jedna kartka - ze smokiem, wygrana w loterii. W zamian zaskoczyła mnie koperta, która czekała na mnie w domu w piątek, gdy akurat żadnej przesyłki się nie spodziewałam. W pierwszej chwili pomyślałam, że może to Ola przysłała mi brakujące figurki z Harry'ego Pottera. Okazało się jednak, że to niespodzianka od Dagi! Dagmara jak zwykle stanęła na wysokości zadania i stworzyła naprawdę upiorną halloweenową kartkę. Dziękuję!

13.11
Dostałam pozostałe pocztówki z wymian halloweenowych: z Finlandii, Chin, Japonii i Stanów Zjednoczonych. Trochę mnie zdziwiło, że przyszły wszystkie jednego dnia, jakby gdzieś je przetrzymano na poczcie. Wprawdzie już po Halloween, ale nic nie szkodzi, bo wystawka postoi do andrzejek.
Moim ulubieńcem jest kartka z kościotrupkiem, którą dostałam od lekarza radiologa ze Stanów. Radiolog wysyłający szkielety - życiowe!
 
 
 

21.11
Zawsze zgadzałam się z Tuwimem, że listopad to "jeden z najdotkliwszych wrzodów na dwunastnicy roku". Deszczowo, zimno, ciemno od szesnastej... O ile we wrześniu i październiku różnokolorowe liście na drzewach potrafią wprawić mnie w zachwyt, w listopadzie trudno o jakiekolwiek powody do zachwytu. Zdarza się, że przynosi kilka dodatkowych dni wolnych od pracy, ale nie zawsze, a na andrzejki trzeba czekać cały miesiąc. Całe dnie w sztucznym oświetleniu wywołują u mnie ciągłą senność, bóle oczu i głowy oraz niechęć do aktywności. Najchętniej bym ten jedenasty miesiąc przespała. A jednak w tym roku czuję się znacznie lepiej niż zwykle, najwyraźniej za sprawą sertraliny. Łatwiej mi wybierać się do pracy, zabierać się do różnych czynności i je kończyć. Może nie tryskam radością jak wiosną, ale funkcjonuję lepiej i nawet się nie obejrzałam, jak minęły trzy tygodnie.
W pracy mam trudniejszy okres, ponieważ przejęłam część obowiązków nieobecnej koleżanki. Mimo wszystko i tam radzę sobie lepiej niż zwykle. Dwa razy miałam migrenę, ale wolniej się przebodźcowuję i czuję się bardziej pewna siebie. 
Po pracy zazwyczaj czeka na mnie Bestia, rozciągnięty na moim łóżku albo wręcz przeciwnie - zwinięty w kłębek w miejscu, gdzie zwykle kładę rękę. Jeżeli nie czeka, to zakrada się do wyra, gdy już leżę pod kołdrą. Jak zwykle jesienią jest bardziej spragniony kontaktu fizycznego, prawie codziennie przytula się lub wchodzi na kolana z własnej inicjatywy.
Wieczorami jestem już na etapie wybierania i zamawiania prezentów na Boże Narodzenie, co bardzo lubię. Do obdarowania mam partnera, rodziców, kuzynkę, kuzyńców (dzieci kuzynów) oraz kilkoro przyjaciół. No i siebie, bo większą część prezentów od rodziców i Szczura wybieram sama. Ponadto zawsze wysyłam pocztą tradycyjną kilkanaście kartek świątecznych. Zrobiłam już zamówienia na kartki, kosmetyki, książki i zabawki dla dzieci. Teraz czas pomyśleć nad akcentem DIY - czymś, co mogę zrobić sama i dołączyć do niektórych prezentów.
Nadchodzącego tygodnia bardziej się boję, bo po pierwsze - Szczur jest chory, po drugie - nie wiem, co dokładnie czeka mnie w pracy, a po trzecie - zapisałam się na szczepienie i bardzo chciałabym tym razem czuć się po nim znośnie. Oby wszystko się ułożyło i było jak spokojniej.
Nie pokazywałam jeszcze zdjęć z palmiarni, gdzie byliśmy ze Szczurem tydzień temu. Kaktusy, kwitnące litopsy, egzotyczne owoce, jaszczurki, amadyny, żółwiak i oczywiście palmy wysoko nad głowami... Niewiele się tam zmieniło, ale przeżyłam spore zaskoczenie na widok kwitnącej rośliny, którą wcześniej widziałam tylko w wersji jednolicie zielonej. Podłużne, jaskraworóżowe kwiaty zwisające z tej niepozornej rośliny sprawiły, że zaniemówiłam. Zresztą... sami zobaczcie.
 
 



 

24.11

Dzisiaj około trzynastej padał pierwszy śnieg, na razie z deszczem.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz