niedziela, 23 stycznia 2022

[126] Ta sama, a jednak inna

 
W kolejny rok weszłam pozornie taka sama, a jednak inna. I nie mam bynajmniej na myśli tego, że przed sylwestrową domówką znowu skróciłam włosy, które urosły stanowczo za długie. Ani przechorowania koronawirusa czy ponownego przezwyciężenia lęku przed podróżowaniem. Ani nawet awansu w pracy, choć oczywiście jestem z niego zadowolona. Wydarzyło się coś jeszcze ważniejszego. W ostatnich miesiącach 2021 roku w moim codziennym funkcjonowaniu zaszły ogromne zmiany na lepsze, które zawdzięczam leczeniu sertraliną.
 
O tym, jak napisać ten post, myślę od ponad dwóch tygodni i mimo prób nadal tkwię w czasie Present Perfect. W gruncie rzeczy nawet teraz, pisząc go, wciąż nie wiem, jak to zrobić. Zmiany, które zauważam po trzech miesiącach leczenia, dotyczą właściwie wszystkich sfer życia i dlatego trudno mi je zebrać "zusammen do kupy", jak się kiedyś wyraziła osoba z mojej rodziny. Nie podoba mi się zwłaszcza świadomość, że zapewne i tak o czymś ważnym zapomnę. Mimo wszystko podejmuję to wyzwanie, bo myślę, że taka notka może być w przyszłości wartościowa i dla mnie, i dla kogoś innego.
 
Nie będę ukrywać, że początkowo byłam sceptycznie nastawiona do leczenia SSRI. Na szczęście nowa lekarka wzbudziła moje zaufanie i sympatię, co rzadko zdarza się na pierwszej wizycie. Wszystko ze szczegółami mi wyjaśniła tak, jak lubię, wspomniała o doświadczeniach z pacjentami o podobnych problemach. Powiedziała wprost: "pomogę pani z tymi lękami, proszę mi zaufać". Kiedy jednak usłyszałam, że z czasem mogę nawet przestać mieć biegunki na tle nerwowym, nie dowierzałam. Jeżeli coś jest dla człowieka normą od dziecka, wizja życia bez tego problemu wydaje się po prostu całkowicie nierealna. Bałam się też potencjalnych skutków ubocznych. Mimo wszystko wiedziałam, że bardzo chcę spróbować.
 
Pierwszy miesiąc oswajania się z nowym lekiem był najtrudniejszy. Zgodnie z zaleceniami, zmniejszyłam o połowę dzienną dawkę mojego wcześniejszego leku przeciwlękowego i stopniowo zwiększałam dawkę sertraliny. W razie problemów miałam kontaktować się esemesami z panią doktor. Żadne widowiskowe skutki uboczne nie wystąpiły, także ze strony brzucha. Zaobserwowałam u siebie tylko znaczny spadek apetytu. Nie czułam głodu, musiałam zmuszać się do jedzenia. W drugim i trzecim tygodniu stałam się nieco bardziej niespokojna niż zwykle, przede wszystkim bałam się chodzenia do pracy bez porannej dawki dotychczasowego leku. Raz zdarzył się naprawdę silny stan lękowy - miało to miejsce, gdy skumulowało się kilka niekorzystnych czynników: pierwszy dzień cyklu miesiączkowego, migrena i informacja o nagłej zmianie obowiązków w pracy. Było koszmarnie, zwłaszcza że akurat przebywałam poza domem i nie mogłam dać po sobie nic poznać, ale kontakt z lekarką pomógł mi tę sytuację jako tako opanować. 
 
Już po dwóch, trzech tygodniach zaczęły być widoczne pierwsze efekty stosowania sertraliny. Ze zdumieniem zauważyłam, że mam więcej energii, szybciej przychodziło mi zabieranie się do różnych czynności i kończenie ich. Odczułam też poprawę nastroju. Działanie przeciwlękowe pojawiło się najpóźniej, a stało się wyraźnie odczuwalne chyba dopiero po zużyciu dwóch opakowań leku. Za to kiedy już się pojawiło, okazało się niesamowite, wręcz fenomenalne.
 
Obecnie, po trzech miesiącach leczenia, dostrzegam u siebie następujące zmiany:
 
Żyję bardziej tu i teraz zamiast ciągle przejmować się tym, co się wydarzyło lub wydarzy. Przez większość czasu czuję się wyluzowana i skupiona na chwili obecnej. Oczywiście stresuję się, gdy nadchodzi jakieś triggerujące mnie wydarzenie, ale lęk antycypacyjny pojawia się o wiele później (bezpośrednio w dniu danego wydarzenia lub dzień wcześniej, a nie w losowych momentach na przestrzeni paru tygodni). Lęk pozostaje w większości wewnątrz, nie towarzyszą mu silne objawy psychosomatyczne, więc łatwiej nad nim panować przy pomocy znanych technik radzenia sobie. Nie wybiegam myślami daleko do przodu, nie roztrząsam w kółko tych samych negatywnych scenariuszy. Na pierwszy plan wysuwają się drobne przyjemności, których dostarcza bieżąca chwila.
Nieraz zastanawiałam się, czy kiedyś już tak się czułam, a jeśli tak, to kiedy. Doszłam do wniosku, że przez pewien czas w bardzo podobny sposób doświadczałam pierwszej odwzajemnionej miłości, ale jeśli chodzi o stan permanentny... chyba tylko we wczesnym dzieciństwie, przed pójściem do szkoły.
 
Lepiej ogarniam codzienność. Generalnie jestem dobra w planowaniu, ale wprowadzanie planów w życie pozostawia wiele do życzenia. Do niejednej czynności trudno mi się zabrać, a gdy już się zabiorę, wykonuję ją dłużej niż inni ludzie. A to owad na ścianie mnie rozproszy, a to coś zapomnianego się nagle przypomni, a to ktoś mi przerwie i totalnie się pogubię... Im więcej spraw do załatwienia, tym bardziej dają się we znaki deficyty funkcji wykonawczych. Od jesieni nie mogę się nadziwić, jak mało zaległych spraw nade mną wisi - nie tylko w pracy, ale i w domu. W styczniu zrobiłam nawet coś, co odkładałam na później od czterech lat: zaniosłam do biblioteki publicznej niechciane książki. Wcześniej jakoś nie umiałam tam z nimi zawędrować, choć mam w pełni sprawne nogi, a do biblioteki zaledwie kilka minut.
 
Rzadziej i znacznie wolniej się przebodźcowuję. Zauważam to zarówno w pracy, z której wracam mniej zmęczona, jak i w sytuacjach towarzyskich. W sylwestra gościliśmy w Norze aż dziewięć osób, z czego pierwsi goście przybyli już około siedemnastej, a ja dopiero po północy potrzebowałam kilkunastu minut odosobnienia. Zazwyczaj w podobnych sytuacjach muszę regularnie wychodzić. Po domówce nie rozbolała mnie głowa i już następnego dnia byłam gotowa na podróż powrotną. 
 
Jestem o wiele mniej drażliwa. Nie oznacza to, że nic mi nie przeszkadza, bo sensorykę mam taką, że poza domem przez większość czasu przeszkadza mi co najmniej jedna rzecz. Jest mi natomiast jakby łatwiej radzić sobie z różnymi sensorycznymi niedogodnościami, jak dokuczliwe dźwięki, duchota w pomieszczeniu, zbyt ostre światło. Jeśli nie mam na nie wpływu, powtarzam sobie, że niedługo miną, i staram się przekierować uwagę na coś innego. Z natury bardzo trudno przychodzi mi koncentrowanie uwagi na jakimkolwiek zadaniu, gdy nie mogę się pozbyć dystraktorów, teraz jednak kosztuje mnie to mniej zasobów wewnętrznych. Myślę, że to istotna zmiana dla moich bliskich, ponieważ mniej narzekam. A ludzie, którzy ciągle narzekają, są upierdliwi dla swojego otoczenia.
 
Mam lepszy nastrój i czuję się raczej zadowolona z życia. Bez wątpienia wynika to ze wszystkich innych zmian, które tu opisuję.
 
Od 22 grudnia ani razu nie miałam problemów z układem pokarmowym na tle nerwowym. Nie licząc niektórych wakacji, nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz tak było - możliwe, że w zamierzchłych czasach gimnazjum. W moim przypadku jest to absolutny ewenement, żadne stosowane wcześniej leki (ani przeciwlękowe, ani regulujące perystaltykę jelit) nie przyniosły tak trwałych rezultatów. Pierwszy raz od początku pandemii jem, na co mam ochotę. Udało mi się nawet przytyć kilogram.
 
Rzadko piszę tu z detalami o kwestiach zdrowotnych, ale tym razem postanowiłam zrobić wyjątek. Dlaczego? A dlatego, że wiem aż nazbyt dobrze, jak długo się wzbraniałam przed leczeniem w tym kierunku, chociaż zachęcało mnie parę bliskich osób. Sama znam kilka innych, które też się wzbraniają, bo o antydepresantach słyszały tyle samo złego, co dobrego. Jestem chodzącym przykładem, że warto przynajmniej spróbować. Jeżeli ten post pomoże choć jednej osobie z depresją czy z lękami zdecydować się na wizytę u lekarza, spełni swój cel. Dobranie leczenia do pacjenta i cała reszta należy już do specjalisty, ale w niektórych przypadkach najtrudniejszy jest pierwszy krok. Ten do gabinetu.
 
Gdy budzę się rano z poczuciem, że dam sobie radę, zamiast z wariującym brzuchem, trudno mi uwierzyć, ile może zmienić jedna mała tabletka. Oczywiście trzeba jej trochę pomagać, ale nieporównywalnie łatwiej porozumieć się ze swoim mózgiem, kiedy całe ciało nie zwraca się przeciwko Tobie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz