wtorek, 6 września 2022

[138] W ziemi sandomierskiej (cz. I)

 
Województwo świętokrzyskie ma w sobie coś takiego, że zawsze znajduję tam spokój ducha. W okolicy Kielc już trochę pozwiedzałam, więc przyszła pora na nowe miejsce - ziemię sandomierską. Krainę, którą upodobał sobie Kazimierz Wielki. A na wakacje po raz pierwszy pojechaliśmy we trójkę.
 
 
Dzień (a właściwie wieczór) pierwszy i dzień drugi
Trudno jechało nam się do Sandomierza. Samochód Szczura musiał zostać oddany do naprawy, więc Szczur pożyczył wóz od swojego ojca. Bez czujników, do których jest przyzwyczajony, gorzej mu się manewruje, a po zmroku doszedł kolejny kłopot - słaba widoczność. Dopiero parę godzin później, już na miejscu, Szczur zorientował się, że widział tak kiepsko, bo jego ojciec zostawił włączoną lampkę nad przednimi siedzeniami. Przede wszystkim jednak wyszliśmy za późno z Nory, przez co podróż spędziliśmy w wyjątkowo nerwowej atmosferze. Stresowaliśmy się, czy dotrzemy na czas, żeby się zameldować, ponieważ czasu mieliśmy dosłownie "na styk". Wystarczyłoby trochę pobłądzić albo natrafić na roboty drogowe, a nie zdążylibyśmy. Martwiliśmy się też, żeby w tym pośpiechu nie wpaść do jakiegoś rowu i nie spowodować zagrożenia na drodze. Na szczęście dojechaliśmy cali i zdrowi... za dziesięć dwudziesta druga.
Aby opadł z nas stres, musiała minąć prawie cała doba. Szczur dopiero następnego dnia wieczorem poczuł się odprężony. Ja co prawda rewelacyjnie się wyspałam, ale po przebudzeniu męczyłam się z rozdrażnionym brzuchem i ze stanem lękowym. Piękna zapewne czuła nasze emocje, bo pierwszy wieczór spędziła pod stołem.
Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będziemy jechali samochodem pod taką presją czasu. Wiem, że nie powinno tak być, ale wciąż nie umiem w funkcje wykonawcze, gdy trzeba wyjeżdżać z Nory. Mimo że dokładnie planuję każdą podróż, pakuję się według listy, a wszystko, co się da (gotowanie dla siebie i Piesy, zakup "prowiantu", mycie włosów itp.) staram się zrobić już dzień wcześniej, to nadal przytłacza mnie ilość czynności, jakie przed wyjazdem należy wykonać w Norze.
Szczur wpadł na pomysł, by na pierwszą tutejszą wycieczkę zabrać Piękną. Pojechaliśmy więc na spacer po rezerwacie Góry Pieprzowe, do którego mamy raptem kilka minut jazdy. Tam od razu poczuliśmy się lepiej. Nad naszymi głowami krążyło kilka jaskółek, a w trawie roiło się od owadów. Niedaleko przebiegła sarna. Od ludzi mogliśmy odpocząć, bo spotkaliśmy tylko jedną spacerowiczkę i dwóch wędkarzy nad rozlewiskiem. 
 
 

 
 
Przymierzaliśmy się też do czerwonego szlaku, ale szybko zawróciliśmy, bo było bardzo ślisko, a ja nie mam tutaj odpowiednich butów. Bezustannie zsuwałam się ze wzniesienia, nie miałam się czego chwycić i czułam, że powoli ogarnia mnie panika. Szczur zdołał pomóc mi w odzyskaniu równowagi, co nie było łatwe, ponieważ jednocześnie musiał trzymać smycz. Przez moment leżałam nawet na ziemi, a mimo to nadal się zsuwałam. Podczas tej skomplikowanej operacji upaćkałam sobie cały zadek, a dżinsy Szczura przybrały na kolanach intensywnie brązowy kolor. Cóż... Prawdę mówiąc, w tym roku nie planowałam wyjazdu w góry. Spakowałam za to kostium kąpielowy - tutaj mógłby mi posłużyć do kąpieli błotnych 🤣
Wieczorem pojechaliśmy do centrum Sandomierza, żeby przespacerować się po starówce. Chodząc po kocich łbach między zabytkowymi budynkami z różnych epok, poczułam atmosferę tego miejsca. Po ciemku najpiękniej wyglądał ratusz. Kiedy robiłam mu zdjęcie telefonem, obok nas znienacka zatrzymali się jacyś chłopcy na rowerach.
- Czemu pani robi temu zdjęcie? - zapytał jeden z nich.
W pierwszej chwili czułam się zaskoczona tym pytaniem i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie ma żadnego zakazu fotografowania starówki. Szczur dopomógł mi, wyjaśniając, że robię zdjęcie ratusza, bo to zabytek.
- Aaa, to państwo są przyjezdni... - zrozumiał nagle chłopak. - Ja tędy codziennie przechodzę i nie zwracam na niego uwagi.
Trochę się pośmialiśmy, a gdy ruszyliśmy dalej, przypomniało mi się powiedzenie: "Cudze chwalicie, swego nie znacie" 😀

 


 
Właściciele domu, w którym wynajmujemy pokój, są bardzo sympatyczni. Nie tylko w takim sensie, że można się do nich zwrócić z każdym pytaniem i nie robią problemów z kłopotów dnia codziennego. Można z nimi również dłużej porozmawiać, gdy pracują w ogrodzie. Nie ma dystansu typowego dla relacji klient-hotelarz - czuję się bardziej jak w agroturystyce. Szczególnie pan gospodarz chętnie opowiada o Sandomierzu, swojej młodości, doświadczeniach zawodowych, psach... w zasadzie o wszystkim, co mu akurat myśl przyniesie. Żona go mityguje, że "może państwo chcieliby teraz odpocząć", a ja chętnie słucham. I to jest fajne.
Jest też włochata suczka w bardzo już podeszłym wieku, Lola. Spaceruje swobodnie po ogrodzie, nawiązując kontakty z gośćmi. Podbiega radośnie do wjeżdżających samochodów, chętnie daje się pogłaskać. Szczura chyba wyjątkowo sobie upodobała, bo kładzie się przed nim na plecach i chce, by miział ją po brzuchu. Piękna też zaprzyjaźniła się z Lolą. Nowa koleżanka ma spokojne usposobienie psiej babuni, szaleństwa się jej nie trzymają, więc Piesa czuje się swobodnie w jej towarzystwie. Bawią się razem.

Dzień trzeci
Wyjazd do Sandomierza nie mógł oczywiście obyć się bez zwiedzenia zamku królewskiego, kolejnego na mojej liście. Z prawdziwą ulgą schroniliśmy się w zamkowych murach, gdzie nie mógł nas dosięgnąć upał.
Może powinnam być wdzięczna Kazimierzowi Wielkiemu za to, że "zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną", ale wiedza o pewnych epizodach z jego życia budzi we mnie silną odrazę. Owszem, z perspektywy współczesnego człowieka każdy z polskich królów miał coś na sumieniu. Ocenianie ich według naszych standardów moralnych nie ma większego sensu. Nie wszyscy jednak traktowali kobiety aż tak haniebnie jak Kazimierz. A po drugie, zamek tyle przeszedł, że z murów ufundowanych przez Kazika nic się tak naprawdę nie ostało. Został wysadzony w powietrze przez Szwedów, ponownie zniszczony przez wojska rosyjskie, był kilka razy przebudowywany. Pełnił nawet rolę więzienia, i to przez ponad sto lat.
Nieswojo się czułam, patrząc na zachowane klucze do cel i oglądając zdjęcia grupowe pracowników więzienia wspólnie obchodzących święta. W tym samym czasie za kratami przebywali naukowcy, prawnicy, nauczyciele, duchowni i inni wykształceni ludzie, którzy sprzeciwiali się panującemu systemowi. Wśród nich nie brakowało powstańców i żołnierzy Armii Krajowej. W zamku dokonywano również egzekucji, a więźniów podobno mogło być nawet dziesięć tysięcy. Przez dłuższą chwilę nie umiałam oderwać wzroku od kluczy. Myślałam, jak ulotna jest wolność i jak łatwo ją stracić. Równie łatwo jak życie.
Obecnie w zamku mieści się siedziba Muzeum Zamkowego w Sandomierzu (do niedawna funkcjonowało jako Muzeum Okręgowe). Prezentowane zbiory należą do różnych dziedzin nauki i sztuki, na zasadzie "dla każdego coś miłego". Łączy je związek z ziemią sandomierską. Wystawy są nieduże i moim zdaniem niektóre warto byłoby rozbudować, bo zaledwie zarysowują dany temat. Szczególnie dotyczy to ekspozycji o Jarosławie Iwaszkiewiczu - o jego życiu właściwie niczego konkretnego się nie dowiedziałam poza faktem, że lubił tworzyć w Sandomierzu. Moją uwagę przykuwało tam głównie sporych rozmiarów słońce z ludzką twarzą, które natychmiast skojarzyło mi się z "Teletubisiami". Najbardziej podobała mi się natomiast wystawa archeologiczna "Ziemia sandomierska w pradziejach i wczesnym średniowieczu", zwłaszcza różnorodność obrzędów pogrzebowych w społecznościach wczesnotradycyjnych. Tam spędziłam najwięcej czasu i gdybym mogła, zostałabym jeszcze dłużej. Drugie miejsce w moim małym rankingu zajęła wystawa o dawnej wsi sandomierskiej, a trzecie - o krzemieniu pasiastym.
 
 



 

Jeśli chodzi o poszczególne eksponaty, z Muzeum Zamkowego na pewno zapamiętam trzy:
- Korona sandomierska - nie wiadomo, kto ją nosił, bo dostępne źródła milczą na ten temat. Według naukowców, prawdopodobnie to Kazimierz Wielki używał jej w czasie podróży. Tak naprawdę korona wyeksponowana w sandomierskiej baszcie to replika, ale o tym dowiedziałam się dopiero w domu. Prawdziwa jest przechowywana w muzeum w Krakowie.
- Szachy sandomierskie - prawie kompletny zestaw średniowiecznych szachów odkryty przez archeologów w latach 60-tych. Brakuje tylko trzech figur. Podobnych zestawów znaleziono w Europie kilka.
- Nautilus - luksusowy puchar do wina z czaszą z wypolerowanej muszli łodzika. Nigdy dotąd takiego nie widziałam i zaskoczyła mnie informacja, że w XVI i XVII wieku była na nie moda. Ten konkretny nautilus powstał w Rydze w pierwszej połowie XVII wieku.
 
 



 
Po zmroku znowu wybraliśmy się do rezerwatu Góry Pieprzowe, tyle że od innej strony. Szczur wpadł na pomysł, żebyśmy zobaczyli Sandomierz nocą z punktu widokowego. Był to strzał w dziesiątkę! Okazało się, że dobrze stamtąd widać niebo, więc usiedliśmy na ławach i zadarliśmy głowy. W ciągu kilkudziesięciu minut, może trzydziestu, udało mi się zaobserwować co najmniej trzy Perseidy. Podkład muzyczny zapewniły świerszcze, tworząc romantyczną atmosferę. Chyba zbyt romantyczną jak na gust Piesy, bo akurat wtedy wyślizgnęła się z szelek. Poczułam błyskawiczny wyrzut adrenaliny, jakbym znalazła się w filmie, gdzie wątek romantyczny ewoluuje w pełnokrwisty thriller. Na szczęście udało mi się zachować spokój. Zawołałam Piękną najweselszym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć. Przybiegła od razu. Koniec końców Piesa wyjątkowo nie była z wycieczki zbyt zadowolona, bo resztę czasu musiała spędzić na ławce, na moich kolanach. Zachciało się panience wrażeń...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz