piątek, 2 lutego 2018

[49] Motyle 2017: Drugi rok z Safonidami


Długo, bardzo długo zastanawiałam się, w jakiej formie zamieścić na blogu swoje zeszłoroczne notatki z hodowli motyli. Rok 2017 był inny niż wszystkie poprzednie - obfitował w nowe doświadczenia, a motyle towarzyszyły mi nieprzerwanie od maja do października i było ich wyjątkowo dużo. Dlatego rozmyślałam, czy publikacja notatek w kolejności chronologicznej nie byłaby właściwsza. Ostatecznie jednak stwierdziłam, że osoby nieobeznane z tematem pogubiłyby się w nich na amen, i postanowiłam zostać przy dotychczasowej formule (według gatunków).

Na pierwszy ogień pójdą Safonidy - potomkowie Safony, czyli przedstawicielki gatunku Orgyia antiqua (Znamionówka starka). Być może niektórzy z Was pamiętają, że Safona jako gąsienica i poczwarka zjeździła ze mną Polskę, a jako dorosły owad złożyła jaja. Historię tę opisywałam tutaj.

Jaja spędziły zimę w kilku miejscach: w mieszkaniu Szczura, w stodole u rodziców Szczura i w budynku gospodarczym u moich rodziców. Zdecydowałam się na podział złoża jaj ze względów bezpieczeństwa - gdyby  warunki w jednym miejscu okazały się niekorzystne, w pozostałych dwóch hodowli nadal mogłoby dopisać szczęście. Wiosną wszystkie jaja wróciły do mnie. Zostawiłam je nadal w osobnych pojemnikach, z wyjątkiem kilkunastu, które wysłałam Markowi. Z moich obserwacji wynika, że najwięcej larw wylęgło się z jaj przechowywanych u mnie.

A teraz, jeśli chcecie, prześledźcie ze mną jeszcze raz życie tych wścibskich, włochatych stworzeń...


Pokolenie I - Dzieci Safony

Safonidy zaczęły tłumnie opuszczać swoje jaja w połowie maja, z wyjątkiem kilku larw, które wylęgły się w marcu i oczywiście umarły z powodu braku pożywienia. Szczerze mówiąc, zakładałam pesymistycznie, że takich pechowców będzie więcej, ale jak widać Matka Natura dobrze to zaprogramowała. Małe gąsieniczki były naprawdę tycie. Przeniosłam je do innego pojemnika i zaczęłam karmić.

05/18
Safonidy nie jedzą. Dziwnie się zachowują, jeden przyczepił się na samej górze nicią i wisi. Totalnie nie rozumiem, o co biega, inne gąsienice się tak nie zachowywały, chyba że miały mieć wylinkę - a przecież one dopiero wylazły, więc jak mogą mieć wylinkę?
Zaczynam mieć podejrzenie, że za wcześnie wyjęłam je z pojemnika, w którym złożyły jaja. Może nie zdążyły zjeść swoich jaj i dlatego nic teraz nie chcą. Kolejnych spróbuję nie wyjmować od razu. Tylko, cholibka, jak ich potem będę szukać w takim dużym pojemniku?

05/20
Na dzień dzisiejszy Safonidów jest dziewięć. Zdecydowałam, że słój wróci do budynku gospodarczego, gdzie jest chłodniej, bo za szybko to wykluwanie się postępuje. Przynajmniej do czasu ustalenia, co zamierzają jeść (mam nadzieję, że zaczną). Dwa egzemplarze znalazłam dziś na brzozie, mam nadzieję, że choć trochę zjadły. Dwa nieżywe. No i siedem siedzących na złożu jaj i pałaszujących swoje jaja - tych nie ruszałam.
Safonidy dostały po trochu brzozy, wierzby i jeżyny (o ile dobrze zapamiętałam, że to jeżyna rosła w tym miejscu).

05/21
Zastałam ich jedenaście: cztery przyczepione do złoża jaj, jedną zwiedzającą pokrywkę, jedną na ścianie, dwie na jeżynie i trzy na wierzbie. Zastałam też sporo odchodów. Wydaje mi się, że zjedzone zostały liście brzozy (jednego liścia była tylko połowa). I pomyśleć, że akurat brzoza NIE JEST wymieniana jako ich roślina żywicielska, heh... Dałam im wierzbę, brzozę i jeżynę, a następnie zaniosłam z powrotem do kurnika. 

05/22
Straciłam już rachubę odnośnie Safonidów. Dzisiaj sześć z nich siedziało na złożu jaj, jeden na ścianie (chyba martwy), trzy na jeżynie, a trzy na wierzbie. Brzoza była wyraźnie poobgryzana. Dałam im wierzbę i brzozę. Stwierdziłam, że z nich wszystkich pięć aktywnie eksploruje otoczenie - te z jaj nie kwapią się, by schodzić, na wszelki wypadek przyłożyłam liść do złoża jaj. Ucieszył mnie widok odchodów, może choć część ma szanse na przeżycie?

05/23
Z każdym dniem jest ich coraz więcej. Dzisiaj doliczyłam się dwudziestu pięciu.
Spośród larw z największego pojemnika sześć siedziało na złożu jaj i w jego okolicy, cztery na brzozie, osiem na wierzbie, a jedna... na mojej ręce! Nie wiem, skąd się tam wzięła tak szybko.
Zaczęły również wychodzić Safonidy w mniejszym pojemniku, tym, z którego jaja dostał Marek. Dzisiaj znalazłam w nim siedem owadów - pięć siedziało na jajach, dwa już zwiedzały otoczenie.
Wszystkie dostały ode mnie brzozę i wierzbę.
Safonidy są po prostu urocze! I powoli stają się trudne do opanowania. Przyczepiają się do liści malutkimi niteczkami, zwiedzają pojemniki i nie tylko. Jedna spacerowała sobie beztrosko po zewnętrznej stronie słoika, podczas gdy ja próbowałam przeliczyć jej rodzeństwo!

05/24
Safonidów w mniejszym pojemniku nadal siedem, ale chodzą już po roślinach i jedzą. W dużym chyba ich przybyło, jednak nie wiem dokładnie, ile ich teraz jest, bo zaginęła mi kartka, na której zapisałam wynik przeliczania. W każdym razie dużo.
Dzisiaj dałam im tylko wierzbę.

05/25
Trzydzieści trzy w dużym pojemniku i dziewięć w małym.
Dzisiaj przez moment się bałam, że niechcący zamknęłam z Safonidami trzy małe gąsienice jakiegoś innego gatunku, i zastanawiałam się, jak mogłam to przeoczyć. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to Safonidy. Trzy są znacznie większe od reszty i wyglądają inaczej.

05/26
Dzisiaj ich nie liczyłam, nie chciało mi się. Przełożyłam natomiast wszystkie z wyjątkiem tych aktualnie siedzących na złożu jaj do dużego pojemnika, który dziś kupiłam. Tam będą miały lepsze warunki, więcej przestrzeni, dostaną gałązki do łażenia. Będzie mi też łatwiej sprzątać, bo ostrożne wyjmowanie tak małych gąsienic ze słoja w takiej ilości stało się uciążliwe. Pojemnik obwiązałam włóczką i gumkami-recepturkami. Ciekawe, czy komuś uda się nawiać.

05/27
Safonidy w dużym pojemniku zostały przeliczone: czterdzieści jeden sztuk. Razem z kilkoma w mniejszym przekroczyły pięćdziesiąt.
Wyłapywanie, żywienie całego motylego towarzystwa (jednocześnie hodowałam parę larw innych gatunków - dop. Rosomak) i sprzątanie zajęło dzisiaj dwie godziny.

05/28
Czuję się, jakby coś okrutnie kpiło sobie ze mnie.
Od wczoraj zmagam się ze stanami lękowymi z powodu kleszczy. Dzisiaj, gdy tylko otworzyłam mniejszy pojemnik z Safonidami, zobaczyłam dwa razy więcej kleszczy niż wczoraj - takich malutkich, ale jednak nie całkiem tycich. Trzy to nawet siedziały sobie beztrosko przytulone do siebie! Myślałam, że zejdę na zawał...
Wytłukłam całe to towarzystwo, które rozsiadło się na górze, ale nie miałam psychicznie siły, żeby powyjmować wczorajsze gałązki i posprzątać porządnie. Włożyłam tylko nowe gałązki na wczorajsze i szybko wyniosłam pojemnik. Wiem, że źle zrobiłam, bo przez szkło widziałam co najmniej jeszcze jednego kleszcza i jutro znowu będę się bała - ale nie byłam w stanie.
W dużym pojemniku nie widziałam kleszczy, ale postąpiłam tak samo. Mimo to, gdy już odnosiłam pojemnik, zobaczyłam kleszcza zwisającego sobie beztrosko na nitce NA ZEWNĄTRZ pojemnika! Tego też utłukłam. Znowu myślałam, że zejdę na zawał.
Przez cały tydzień dawałam Safonidom wierzbę i mimo przeczesywania jej codziennie listek po listku nie znalazłam ani jednego kleszcza! W ciągu dwóch dni dosłownie się od nich zaroiło, jakby w pojemniku były jaja kleszcza - ale jaj być nie mogło, bo wiem, jak wyglądają. Jak to możliwe, że aż tyle kleszczy przetrwało na wierzbie, podczas gdy ja wczoraj każdą gałązkę jedna po drugiej wytrzepywałam i oglądałam? Skąd to się wzięło?
Hodowanie motyli było dla mnie zawsze przyjemnością i ucieczką od lęków, ale od wczoraj jest inaczej. Już naprawdę nie wiem, co robić. Problem wydaje się dotyczyć TYLKO wierzby, a przynajmniej tylko jej w takim nasileniu - u larw, które wierzby nie jedzą, nie było ani jednego kleszcza. Ale te małe głuptasy nie chcą teraz jeść nic innego, nawet brzozy, którą wcześniej jadły.
Na razie przychodzą mi do głowy trzy rozwiązania:
1. Zmienić drzewo na inny egzemplarz wierzby. Z tego przed ścianą lasu już nic nie zerwę. Niestety nie pomoże to, dopóki nie odważę się wyjąć i przeczesać starych gałęzi. A i potem nie wiadomo, czy pomoże, bo w dzisiejszych liściach jednego czy dwa kleszcze też znalazłam.
2. Przymusowa głodówka: nie dać im wierzby, tylko kilka innych roślin, które RZEKOMO jedzą. To rozwiązanie wydaje mi się okrutne. Poza tym nie mam im co dać - dzikie róże, maliny ani jeżyny w okolicy nie rosną. Zostaje jarzębina. W okolicy jest chyba jedna... Czy zjedzą? Są bardziej wybredne niż Bestia.
3. Coś, czego bardzo nie chcę: wypuścić już teraz całe towarzystwo i zająć się hodowaniem innych gatunków. Przez całą zimę czekałam, aż wyjdą... Nie chcę także dlatego, że to by się wiązało z co najmniej półgodzinnym staniem pod zakleszczoną wierzbą i przenoszeniem po jednej larwie na liście - inaczej się nie da, taka to jest drobizna. Chciałam je wypuścić dopiero, jak podrosną. Ale jak tak dalej pójdzie, to nie da się inaczej, bo to zagraża mojemu zdrowiu, psychicznemu też.

05/29
Poświęciłam chyba z godzinę na oddzielanie Safonidów od starych liści. Na szczęście znalazłam dziś "tylko" trzy kleszcze.
Nie wiem, czy larwy przeżyją, bo dziś prawie wcale nie włożyłam im wierzby, tylko dwa czy trzy maluśkie listeczki. Poza tym dałam im dziką różę i liście z jakiegoś krzewu. Teoretycznie dzika róża to też ich roślina żywicielska, Safona ją jadła. Czy zechcą jeść?
Safonidy wyglądają już inaczej, są dłuższe i nieco pomarańczowe, a dzisiaj dwa czy trzy osobniki przeszły wylinkę. Teraz wyglądają jak miniaturki swojej mamusi. Jeden stał się od czasu wylinki niezwykle szybki, biega, ciągnąc za sobą starą skórę. Przykro by mi było i klęłabym jak szewc, gdyby teraz wymarły.
W małym pojemniku nadal bardzo dużo Safonidów wychodzi z jaj, żerują na jajach. Te są jeszcze całkiem malusieńkie.





05/30
Zgodnie z tym, co sobie obiecałam, dziś nie wyjmowałam Safonidów ani starych liści. Dołożyłam im tylko nowych (dzikiej róży i wierzby z pól) i pozdejmowałam z góry łobuzów, którzy próbowali zwiewać. Z tego, co widziałam, chyba kolejne larwy przeszły wylinkę.

05/31
W ciągu ostatnich dwóch dni, najprawdopodobniej pod wpływem wysokiej temperatury, ogromnie dużo larw wyszło z jaj. Dziś po powrocie odkryłam, że sytuacja w pojemniku z jajami stała się krytyczna. Na chwilę obecną jest tam na oko około stu małych larw. Około połowy z nich żeruje na jajach, ale lada chwila zaczną się opuszczać na dół na nitkach. Jest to właśnie ten moment, o którym kiedyś myślałam, że prawdopodobnie nastąpi, że go rozpoznam i że wtedy większość musi zostać wypuszczona. Sto larw musi trafić do lasu NIEZWŁOCZNIE, w ciągu najbliższych trzech dni. Szczur zaoferował swoją pomoc w Akcji Wypuszczanie. Będzie wielki powrót do natury.
Postanowiłam, że wypuścimy te najmłodsze, bo jest ich tyle, że na pewno przynajmniej część przeżyje, jeśli nie dosięgnie ich jakiś wyjątkowo paskudny kataklizm.
W dużym pojemniku jest dzisiaj około sześćdziesiąt larw, z tymi na razie sobie radzę, ale docelowo przynajmniej dwadzieścia z nich też musi zostać wypuszczonych w najbliższym tygodniu. Największe larwy, te, które już są na etapie kolejnego instara, na razie zostawię.

06/01
Dzisiaj czterdzieści Safonidów z mniejszego pojemnika wypuściłam na wolność! ♥
Uwielbiam te dni, gdy wypuszczam motyle - zawsze się przy tym wzruszam, a dzisiaj pierwszy raz wypuszczałam takie ilości gąsienic. Zostawiłam je na dzikiej róży. Mam nadzieję, że przeżyje ich jak najwięcej.
Reszta dostała różę i wierzbę. Dzisiaj nie liczyłam, nie sprzątałam - zobaczymy, czy jutro będę miała na to siły.
 

06/02
Dzisiaj zrobiłam wszystko: gruntownie posprzątałam, przyniosłam liście trzech różnych roślin (wierzba, róża i nowość - jarząb), przeliczyłam ekipę. Zajęło mi to tylko godzinę (robię postępy!).
W dużym pojemniku jest sześćdziesiąt pięć Safonidów.
Niestety sytuacja w mniejszym pojemniku nadal nie jest opanowana, jest tam sto trzydzieści Safonidów. Pojemnik jest za mały dla takiej ekipy. Złoże jaj w zasadzie zniknęło, zostało niemal doszczętnie pożarte. Na razie larwy są bardzo małe, ale i tak generują taki poziom syfu, że wygrywa z nimi chyba tylko przeciętne niemowlę. Nie wiem, jak to sprawnie zrobić, bo oddzielanie tej drobizny od roślin trwa całe wieki, ale trzeba by całe towarzystwo z tego pojemnika wypuścić do lasu w najbliższych dniach.
Następnie około dwadzieścia gąsienic z dużego pojemnika mogę wysłać Markowi, a resztę na razie chcę sobie zostawić, by wypuszczać je stopniowo, a maksymalnie dwadzieścia dohodować do stadium dorosłego (jeszcze nie wiem, ile dokładnie - zależy, jak bardzo będą czasochłonne i jakie inne gatunki będę miała w tym samym czasie).
 

06/03
Szczur przyszedł mi z pomocą i razem wypuściliśmy sto trzydzieści Safonidów na wierzby i jarząb. Przenoszenie ich jedna po drugiej było trudne, żarły nas komary, gąsienice nie zawsze chciały się chwytać liści - ale misja wykonana. Sytuacja przestała być krytyczna.
Do dużego pojemnika tylko zajrzałam, by wrzucić liście. Coraz więcej Safonidów ma już widoczne wypustki na grzbiecie, a dzisiaj widziałam jednego z "różkami" na głowie.
 

06/04
Dzisiaj dużo szybciej uporałam się z porządkami u Safonidów - sto trzydzieści gąsienic w tę lub we w tę robi wielką różnicę!
Kilka Safonidów przeszło kolejną wylinkę i ma teraz "różki" na głowie. To już w zasadzie miniaturki Safony.
Do jedzenia jarząb i wierzba.
 

06/05
Nie sprzątałam, nie liczyłam, ale zajęło mi sporo czasu odławianie części Safonidów dla Marka. Pojadą do niego już jutro, około osiemnastu larw - dokładnie nie wiem, bo było straszne zamieszanie, towarzystwo czepiało się ścianek i zasuwało po stole.
Dużo larw osiągnęło (bodajże) trzeci instar - mają różki i wypustki na grzbiecie. Jakie one teraz są szybkie! Wkrótce znowu część wypuszczę, bo rosną jak na drożdżach.



 
06/07
Wczoraj rano wysłałam około osiemnaście Safonidów do Marka. Wysłałam je w plastikowym pojemniku, pakując im tyle jedzenia, ile tylko się dało. Oby przetrwały...
Tradycyjnie dzisiaj nie sprzątałam, wczoraj tak. Wczorajszy spis powszechny ujawnił, że jest ich pięćdziesiąt dwa. Już bardzo dużo ich osiągnęło trzeci instar. Mają na grzbiecie czerwone kropki oraz "szczoteczki": po dwie czarne i dwie żółte. Od wczoraj chętnie spędzają czas na wieczku, przesiadują tam całą grupą. Niektóre próbują też kombinować, jak by tu zwiać. Daję im nie tylko wierzbę, ale też dziką różę na zmianę z jarząbem.
Dzisiaj wypuściłam kolejnych trzynaście, tym razem na dziką różę.

06/09
Wczoraj doliczyłam się czterdziestu sześciu. Nie wiem, gdzie reszta, może ostatnio się przeliczyłam. Były średnio aktywne, głównie siedziały, odpoczywając po wylince, albo wlokły za sobą zdjętą skórę. Ożywiły się na widok nowej porcji jedzonka. Jeden próbował zwiać i musiałam przez niego otwierać drugi raz zamknięte już opakowanie.
Marek dostał wysłane larwy.

06/10
Dzisiaj doliczyłam się... czterdziestu ośmiu. Zaczynam podejrzewać, że coś jest nie tak z moimi umiejętnościami matematycznymi.
Jednej larwy o mało nie wyrzuciłam, bo znienacka wylazła ze śmieci - też nie wiem, jak to możliwe, skoro wszystkie liście dokładnie oglądam, listek po listku...
Dziś na stole wierzba i jarząb.
Trudno mi już się połapać, który instar osiągnęły które gąsienice, bo bardzo się różnią i rozmiarami, i stopniem rozwoju. Niektóre są jeszcze malusieńkie, przed pierwszą wylinką, a niektóre dzisiaj rozwinęły włochaty "ogonek" z tyłu, którego wcześniej nie miały. Zauważyłam, że wśród największych larw, ze "szczoteczkami" na grzbiecie, kolory tychże są różne - niektóre mają wszystkie cztery "szczoteczki" białe, a inne po dwie czarne i dwie białe. 

06/11
Doliczyłam się... znowu czterdziestu sześciu. Mam podejrzenia, że czasem biorę fragmenty skór za gąsienice.
Bardzo dużo ich dzisiaj siedzi na wieczku, tzn. na kawałku materiału z malutkimi dziurkami, który robi za wieczko w ich pudełku. Sporo zrzuciło skórę i ma włochate "ogonki". Jedną nawet widziałam przygotowującą się do tego, wierciła się jak ktoś, kto ma owsiki.
Do jedzenia wierzba i dzika róża.
Jedna z gąsienic bardzo mnie zastanawia - podczas gdy inne mają łebki czarne, ona ma zielony. Trochę mnie to fascynuje, a trochę martwi, czy to czasem nie jakiś pasożyt czy inny problem. Ma też wszystkie "szczoteczki" na grzbiecie białe. Taki mały cudaczek...




06/12
Wyjęłam, przeliczyłam i uporządkowałam, bo jutro nie będę miała czasu. Było ich trzydzieści osiem. Sporo siedziało nieruchomo na ściankach pojemnika lub na wieczku, ożywiły się, gdy dałam im jeść (wierzbę i jarząb). Wyraźnie widoczne staje się, że niektóre Safonidy mają cztery białe szczoteczki, a inne tylko dwie. Niestety nie wiem, czy to ten sam instar. Szkoda, że nie da się oznakować gąsienic, bo nie mam jak sprawdzić, czy te z czarnymi się zmienią, a nie chce mi się bawić w dodatkowe pojemniki.
Zagadka: dzisiaj nie znalazłam Safonida z zielonym pyszczkiem! Czyżby to było chwilowe, tuż po wylince? A może się zawstydził?

06/14
A jednak białe szczoteczki to chyba powszechna rzecz, bo wczoraj wieczorem miało je co najmniej kilka larw siedzących na górze.
Jedzonko: jarząb i wierzba.




06/15
Dzisiaj nie sprzątałam, pomimo że wyraźnie byłoby to już wskazane. Nadszedł czas, żeby kolejnych kilka wypuścić, inaczej przestanę ze sprzątaniem nadążać - i prawdopodobnie jeszcze w długi weekend kilka pojedzie do lasu.
Sporo Safonidów siedziało dzisiaj na wieczku i na ściankach swojego lokum. Jak zwykle znalazłam też kilka fragmentów skóry zawieszonych na górze. Już coraz więcej z nich zostawia po dwa fragmenty skóry, czyli weszły w ten etap rozwoju, na którym była Safona, kiedy ją znalazłam.
Jedzonko: róża i wierzba. Plus wczorajsze resztki.




06/16
Dzisiaj oporządzone, przeliczone i bardzo, bardzo obficie nakarmione jarząbem i wierzbą. U dwóch czy trzech zauważyłam już włochate "antenki" po bokach, więc one chyba nieustannie rosną i zmieniają się z dnia na dzień.
Podtrzymuję decyzję, że trzeba w ten weekend kilka wypuścić.

06/17
Wczoraj wypuściliśmy na wierzbę dziewięć Safonidów, nieźle już wyrośniętych. Szczuru, dzięki za pomoc - bez Ciebie byłoby licho na tym deszczu i wietrze!
Obecnie pozostaje u mnie trzydzieści jeden Safonidów. Kilka jest jeszcze bardzo malutkich, większość przeciętna, a jedna gąsienica jest na tle innych ogromna, po prostu ogromna. Zastanawia mnie, jak jej się udało aż tak urosnąć przy jednakowym dostępie wszystkich larw do pożywienia. To chyba jakiś mutant!
Na stole wczoraj wierzba i róża, dzisiaj jarząb i wierzba.

06/20
Wczoraj pierwszy Safonid zrobił kokon, w kącie pudła pod materiałem, który służy jako wieczko. Jeśli się spodziewaliście, że będzie to któryś z największych i najtłustszych - pomyłka! Kokon jako pierwszy zrobiła zupełnie przeciętna, stosunkowo mała gąsienica. Ostatni będą pierwszymi?
Dzisiaj kolejna gąsienica zaczęła robić kokon, na liściu, a przynajmniej tak wnioskuję po dużej ilości oprzędu. Znowu jeden z przeciętniaków.
Największym i najtłustszym, a są takie dwa, nieszczególnie się spieszy przepoczwarczać. Może to samice i czują podświadomie, jaki marny los je spotka?
Generalnie po wielu Safonidach widać już, że to późny etap ich życia jako gąsienic - "szczoteczki" na ich grzbietach przybrały taki sam kolor, który nazywam "miodowym". Taki brązowo-złocisty pod światło. Chcę przeliczyć tę grupę Safonidów w celach statystycznych, ale na razie nie znalazłam czasu.
Na stole ostatnio królują jarząb i wierzba, bo po różę nie chce mi się chodzić.  

06/21
Duże Safonidy chyba poczuły się urażone tym, co wczoraj o nich pisałam, bo dzisiaj przyłapałam jednego na tkaniu kokonu! Siedział taki z głową w dół, jakby zawstydzony. Poza tym kolejne dwa spośrod tych przeciętnych zrobiły kokony i wlazły do nich, a dwa są w trakcie. Nie wyjmowałam ich dziś ani nie sprawdzałam, czy pod liśćmi też są jakieś kokony. Sporo Safonidów siedzi na ściankach i na górze, nie dotykałam ich. Te, o których wiem, to i tak jedna piąta wszystkich - jedna piąta gąb mniej do żywienia i jedna piąta larw doprowadzonych do stadium poczwarki. Teraz czekam na resztę.
Liści zerwałam dzisiaj znacznie mniej niż zwykle, bo widzę, że nagle jakby wszyscy jedzą mniej.
 

06/22
U Safonidów jest już co najmniej dziesięć gąsienic w kokonach! Co najmniej, bo dzisiaj zaobserwowałam ciekawe zjawisko - niektóre gąsienice nie robią kokonów całkowicie od zera, ale jakby "dobudowują się" do już istniejących kokonów innych gąsienic. Są już dwa takie skupiska co najmniej po trzy kokony. Tego jeszcze nie widziałam - niektórym się nie chce budować. A może są towarzyskie i lubią być razem?
Poza kokonami naliczyłam osiemnaście więc w kokonach musi być więcej niż dziesięć.
Jedną z mniejszych gąsienic widziałam świeżo po wylince i tym samym rozwiązała się tajemnica zielonej buzi, którą kiedyś widziałam. To nie był żaden mutant, tylko tuż po wylince Safonidy mają zielone buźki. Zresztą, cała gąsienica wygląda wtedy trochę inaczej - jest taka jakby rozczochrana, z włosami sterczącymi pod dziwnymi kątami.
  
06/25
W chwili obecnej trzydzieści jest w kokonach, niektóre już jako poczwarki, większość jako gąsienice jeszcze przed przepoczwarczeniem. Dwa Safonidy siedzą wtulone w cudze kokony, może też zamierzają robić. Dwa przyczepione oprzędem do ścian. Reszta je jak szalona, pozostawia dobre trzy łyżki odchodów codziennie i rośnie. Wszerz i wzdłuż.






06/26
Wczoraj żerowało już tylko dwanaście Safonidów. Dzisiaj nie liczyłam, ale wydaje mi się, że znowu jest ich mniej. Kolejne larwy siedzą na wieczku lub przyczepione do już istniejących kokonów.

06/29
Wczoraj niepotrzebnie ścięłam dużo liści, bo okazało się, że już tylko dwa Safonidy żerują. Reszta albo jest w kokonach, albo właśnie próbuje doczepić do istniejących kokonów swój.
Wszystkie gąsienice robią kokony na spodniej stronie materiału lub tuż pod nim, ale jedna jedyna gąsienica zrobiła kokon z dala od nich, pod liśćmi. Kto wie, może wśród gąsienic też zdarzają się osobniki z ASD?

06/30
PIERWSZY MOTYL W TYM ROKU WYHODOWANY!
Jakie było moje zdziwienie, gdy u Safonidów zobaczyłam, że jeden stał się dzisiaj motylem! Jeden z tych najmniejszych, które jako pierwsze robiły kokony. To samczyk... nigdy wcześniej nie miałam samca. Śliczny pan ciem! Ma takie fajne "uszy".
Dziś jeszcze paprze barwnikiem ze skrzydeł, więc zostanie w niewoli. A jutro sesja (o ile się da) i frrrru.

07/01 
Wypuściłam pierwszą w tym roku ćmę. 

07/02
Dzisiaj wyszła z kokonu pierwsza córa Safony. Przypominam: samice tego gatunku nie mają skrzydeł. Szczur wystawił ją na balkon, mówiąc: "Niech siedzi i pachnie".

07/03
Dla Safonidów dzisiejszy dzień nie jest dobry.
Po pierwszych dwóch udanych wykluciach z wychodzeniem z jaj zaczęły się jakieś problemy. Dzisiaj wylazł jeden samczyk, baaardzo malutki i zdeformowany. Daliśmy mu szansę, jednak teraz już wiem, że on nie przeżyje. Nie wyprostował skrzydeł, nawet jego czułki są dziwnie powyginane. Wygląda jak monarchy, które padły ofiarą pasożyta OE - ale wiem, że to nie w naszym kraju, a przyczyn takiego zniekształcenia może być wiele.
Niedługo później kolejny motyl zaczął wychodzić z kokonu... ale nie wyszedł. Tkwi tam cały czas, tylko kawałkiem ciała wysunięty na zewnątrz. To trwa już tak długo, że jestem przekonana, że i on będzie zdeformowany. Nie wiem, co z nim zrobić. Motyl powinien błyskawicznie wyjść z poczwarki, a nie tkwić tak cały dzień.
Zastanawiam się, czy przyczyną tych problemów jest fakt, że niektóre gąsienice zrobiły kokony bardzo blisko siebie i nie potrafią normalnie z nich wyjść. Jednakże, miejsca miały aż nadto, a mimo to zamiast wybierać okolice liści czy ściany, przyczepiały się jedne do drugich. Więc może to nie to?
Samica, owszem, złożyła rano jaja, ale tylko kilkanaście - zachodzę w głowę, dlaczego, czyżby samiec przyleciał do niej tylko na chwilę? Czy te jaja w ogóle zostały zapłodnione? Dzisiaj wystawimy ją na balkon ponownie. Te biedne stworzenia i tak nie mają więcej z życia - żyją 2-3 dni. Jeśli nie złoży już jaj, jutro ją wypuszczę na dworze, ale samice i tak się nie przemieszczają.
(dopisane o 19:45)
Nie było to fajne, ale siłą odczepiłam kokon, z którego motyl nie umiał wyjść, i otworzyłam go. To była samiczka, mocno poczerniała, widać już od pewnego czasu nie rozwijała się prawidłowo. W kokonie były też jaja (?!), ewidentnie jej, nie innego stworzenia (jaja Safonidów mają charakterystyczne wgłębienie). Dlaczego chora samica zniosła w kokonie niezapłodnione jaja? - to dla mnie zagadka.

07/05
Przedwczoraj przeczytałam, że samice Safonidów są zdolne do składania niezapłodnionych jaj, z których czasem wylęgają się w pełni zdrowe gąsienice. Doczytałam też, że samce latają w dzień. W związku z tym wczoraj przez cały dzień i noc samica była na balkonie (w cieniu). Raz widziałam wylatującego z jej pojemnika samca. Złożyła wczoraj więcej jaj niż w poniedziałek, dużo więcej. Dzisiaj znaleźliśmy ją rano leżącą na dnie, jej czas już się kończy niestety. Zabrałam ją do domu. Żyje jeszcze.
Wczoraj z jaj wylazły dwa zdrowe samce: jeden średni, drugi bardzo duży.
Planuję potem iść do parku i wypuścić to towarzystwo.
Dzisiaj rano wyszła kolejna samica, wystawiona już na balkon. W pół godziny po wystawieniu zaczaiłam się i przyłapałam ją na gorącym uczynku z samcem.  Teraz nadal to robią. Strasznie chciałabym to uwiecznić, ale boję się go spłoszyć.




07/06
Wczoraj wypuściliśmy dwa samce i jedną słabą już bardzo samicę. Samicę, która kopulowała w południe, zabraliśmy do domu, zniosła sporo jaj. Wieczorem odkryłam, że wyszły kolejne dwie samice, w tym jedna, która zrobiła kokon z dala od innych. Wystawiliśmy je na balkon na noc i to był błąd. Rano pierwsze, co się dowiedziałam, to że coś porwało obie samice. Biedne stworzenia.
Okazało się też, że w nocy z jaj wyszły kolejne trzy samice i jeden samiec. Niestety samiec zapłodnił jedną z sióstr. To mnie nie zachwyca, ale co zrobić? Samca wypuściliśmy. Samica całe rano składała jaja, jak na złość tych jest najwięcej.
Pozostałe dwie samice wystawiłam na dwór u rodziców Szczura na wsi, prawie natychmiast zleciały się samce i mieliśmy okazję oglądać motyli seks. A nawet sfotografować go. Teraz obie składają jaja.
Po powrocie odkryłam jeszcze jedną samicę, ale tej już na noc na dwór nie wystawię
.




07/09
W piątek, 7 lipca, w południe wystawiłam na balkon samicę, którą znalazłam "wyklutą" wieczorem w czwartek. Do niej również zleciały się dwa samce. Zniosła sporo jaj.
Przedwczoraj wyszedł samczyk, mały w porównaniu z rodzeństwem, ale zdrowy i szybki. Wypuściłam go.
Wczoraj nic się nie działo.
Dzisiaj wylazł nowy samiec, na razie suszy skrzydła. Wieczorem wypuszczę wszystkie samice, które już zniosły jaja, żeby ostatnie chwile spędziły na wolności.
Dopisane o godz. 21:00: Cała piątka wypuszczona.

07/11
W poniedziałek wyszedł kolejny samczyk, Szczur wypuścił go na balkonie. Dzisiaj nic nowego się nie zadziało. Spokój. 

Statystyki dotyczące wychodzenia z kokonów - bo zaczęłam się gubić:
Dzień 1: samiec nr 1
Dzień 2: samica nr 1
Dzień 3: samiec nr 2, samica nr 2 (oba osobniki chore); jaja: samica nr 1
Dzień 4: samce nr 3 i 4
Dzień 5: samice nr 3, 4 i 5; jaja: samica nr 3
Dzień 6: samice nr 6-9, samiec nr 5 (jaja: samice nr 6-8, w tym nr 6 chów wsobny)
Dzień 7: samiec nr 6; jaja: samica nr 9
Dzień 8: -
Dzień 9: samiec nr 7
Dzień 10: samiec nr 8 


Pokolenie II - "Wnuki" Safony

O drugim pokoleniu pisałam znacznie mniej, ponieważ znałam już cykl życiowy tego gatunku, a poza tym we wrześniu byłam bardzo pochłonięta pracą. Jakimś cudem znajdowałam czas na karmienie owadów, ale miałam go zbyt mało, żeby szczegółowo dokumentować wszystko, co się działo. 

Drugie pokolenie zmartwiło mnie, bo przyszło na świat o miesiąc za późno, by dorosłe motyle miały szanse przeżyć i znaleźć partnerów na wolności. Do ciem wystawianych na balkon w październiku nikt nie przylatywał, nawet w ciepłe dni. Musiałam pogodzić się z zapłodnieniem samic przez "braci", w przeciwnym razie nie uzyskałabym jaj na przyszły rok, a życie tych małych stworzeń byłoby bezowocne.  

Czytając o znamionówkach na różnych stronach internetowych, doszłam do wniosku, że opóźnienie w cyklu rozwojowym drugiego pokolenia było prawdopodobnie konsekwencją tego, że także pierwsze pokolenie miało miesiąc opóźnienia. W połowie maja pierwsze pokolenie powinno robić kokony. Dlatego w przyszłym roku, jeśli jaja szczęśliwie przetrwają zimę, trzeba będzie pomyśleć o przeniesieniu ich już w kwietniu ze stodoły do cieplejszych warunków domowych.

08/29
Wylazły dziś z jaj trzy maciupeńkie Safonidy. To nieco alarmujące, bo najbliższy jarząb już całkiem zrzucił liście, a wierzby wyglądają coraz gorzej. Myślę, że we wrześniu nie będę miała czasu na hodowanie kilkudziesięciu larw, zwłaszcza że mam już rusałki i dojdą attacusy, a co dopiero kilkuset (bo tyle jest jaj). Prawdopodobnie tylko kilka z tych, które wyjdą jako pierwsze, zostawię i będę próbowała wyhodować, reszta musi iść do lasu. Niestety nie mogę zostawić w domu tylko jednego czy dwóch Safonidów, bo zależy mi na wyhodowaniu samicy, która zniesie jaja na przyszły rok.

08/31
Safonidy wychodzą. Śliczne maleństwa. Niedługo pierwsza porcja powędruje do lasu.




09/01
Martwię się o Safonidy, czy zdołam je wyżywić i skłonić do przepoczwarczenia, zanim drzewa stracą liście, bo nie wierzę, by udało mi się je utrzymać przy życiu jako gąsienice zimą. 

09/02
Safonidy wyłażą z jaj na potęgę. Dzisiaj kilkadziesiąt Szczur pomógł mi wypuścić na wierzbę, a około jedna trzecia jaj powędrowała do Marka. Nadal jednak są u mnie dwa złoża jaj oraz blisko sześćdziesiąt wyklutych już gąsienic, z czego większość trzeba wypuścić. Daję im wierzbę i odrobinę róży. Jak zwykle są wszędobylskie, uciekinierskie i znajduję je w niespodziewanych miejscach, np. dziś na ligustrze dla Atków. Odseparowałam jaja od wyklutych już gąsienic, by skupić się na hodowaniu tych najstarszych, mających największe szanse. 

09/03 
Safonidom dzisiaj nie sprzątałam, dostały nowej wierzby. Z jaj wyszło około dziesięciu nowych.

09/06
Safonidy jedzą wierzbę i rosną bardzo powoli. Kilka ma już widoczne włoski i tych na pewno nie wypuszczę aż do dorosłości. Niestety, z powodu pogody nie udało mi się póki co wypuścić gąsienic - wieje taki wiatr, że one od razu spadają na ziemię i nie ma szans posadzić ich na roślinie. Czekam na poprawę pogody...

09/15
Dzisiaj odkryłam wierzbę blisko banku i udałam się tam po liście. Są lepsze niż w mojej okolicy, Safonidy się ucieszą.  




09/20
Safonidy nadal są i rosną. Jestem zdeterminowana, by otrzymać choć jedno złoże jaj na przyszły rok, ale nie wiem, co z tego będzie. Na razie mój tata przywiózł im wierzby, bo ja jestem chora. Ucieszyłam się, że się zgodził. Podejrzewam, że najmniejsze Safonidy nie doczekają stadium poczwarki, bo jedzenie się skończy, ale niektóre są już spore i mają szanse. Dzisiaj widziałam, że część przeszła wylinkę i ma już wypustki na grzbiecie.

10/18
Przedwczoraj zaczęło wychodzić z kokonów drugie pokolenie Safonidów. Zdjęć nie robię, bo nie mam czasu, ale statystyki przedstawiają się następująco:
- 16 października wyszły trzy samce;
- 17 października wyszła samica i zanim zdążyłam wrócić do domu z pracy, składała już jaja; wypuściłam samce;
- 18 października wyszedł kolejny samiec - już wypuszczony.
Wierzbą żywi się już tylko kilkanaście larw i chwała niebiosom, bo wierzby wyglądają bardzo marnie.

10/23  
Safonidy wychodzą nadal: wczoraj kolejne dwa samce i samica, dzisiaj samica i jeden samiec.  
 
11/05
Dzisiaj zrobiłam generalne porządki u Safonidów. Było to dla mnie trudne, ale trzeba było w końcu to zrobić. Znalazłam tylko dwie larwy z drugiego pokolenia, które nie przeżyły i nie zrobiły kokonu. Znalazłam jeszcze jedną żywą samicę i samca. Znalazłam dziesięć martwych samic, które przeżyły swoich kilka dni i zniosły jaja. Spakowałam jaja, będą zimowały w budynku gospodarczym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz